Muszę przyznać, że po sobotniej premierze musicalu Hair mam mieszane uczucia.
Z jednej strony fantastyczni młodzi ludzie, którzy w spektakl włożyli serce i duszę, z drugiej ewidentne mankamenty, które sprawiają, że zamiast kultowego przedstawienia, oglądamy kilka scen z życia hippisowskiej komuny.
Gliwicką inscenizację wyreżyserował Wojciech Kościelniak, a autorem nowego przekładu libretta jest Jacek Mikołajczyk. Czy nowa produkcja ma szansę na powtórzenie sukcesu ?High School Musical?? Niestety, chyba nie.
?Hair? to przedstawienie ? legenda, które pod koniec lat 60. ?rozsadziło? Brodway i uzyskało natychmiast wielką sławę. Filmowa wersja musicalu, prawdziwy majstersztyk nakręcony przez Milosa Formana w 1979 roku, tylko tę legendę utrwaliła.
Treść, to w sumie banalna historia. Do komuny hippisów trafia Claude Bukowski, który za kilka dni ma znaleźć się w wojsku i wyjechać do Wietnamu. Przypadek sprawia, że charyzmatyczny szef dzieci ? kwiatów, Berger, zamieni się z nim miejscami i zginie.
W gliwickim przedstawieniu fabuła nie jest zbyt czytelna.Ktoś, kto nie oglądał filmu może mieć problemy ze zrozumieniem, o co w tym wszystkim chodzi.
Tym bardziej, że pierwszoplanową postacią, za sprawą Andrzeja Skorupy, staje się Claude. Główny bohater, George Berger w wersji Łukasza Szczepanika, nie ma niestety nic z przywódcy i wyraźnie zostaje w cieniu kolegi. W pamięć widza bardziej zapada już czarnoskóry Hud, chociaż Nick Sinckler balansuje czasem na granicy śmieszności. Z pań może podobać się Aleksandra Adamska w roli Jeannie – jej narkotyczne zjazdy to prawdziwe perełki.
Na pochwałę zasługują też układy choreograficzne przygotowane przez Beatę Owczarek i Janusza Skubaczkowskiego oraz muzyka w wykonaniu zespołu Piotra Dziubka. Widać również bardzo dobre przygotowanie wokalne nad którym pracowała Ewa Zug.
Na scenie faktycznie oglądamy pokaz witalności i radości życia. Młodzi ludzie biegają po widowni, zaczepiają widzów, wspinają się na balkony, wiszą na drabinkach. Grają i śpiewają z prawdziwym zaangażowaniem i entuzjazmem. To wszystko niewątpliwe atuty przedstawienia.
Mankamentem jest jednak pewna dosłowność, miejscami ocierająca się nawet o wulgarność, która co bardziej wrażliwego widza może razić. Inscenizacji brakuje subtelności, a sceny kopulacji w wykonaniu młodych aktorów mogą wywoływać zażenowanie. Mimo zapowiedzi, iż libretto nie zostało uwspółcześnione, pojawiają się w nim odniesienia do całkiem nowej historii, choćby moherowe berety czy Pocahontas, hippisi zwracają się do siebie całkiem współczesnym ?Sie ma?, a na określenie sytuacji mają jedno słowo: ?Zaje….ście?.
Film Formana pokazywał radość życia, rewolucję obyczajową traktował z pewnym dystansem, a tragiczny finał wyciskał łzę w oku każdego widza.
Na gliwickim spektaklu smutny los Bergera nie wzrusza, ponieważ umyka, niestety, w powodzi dynamicznych scen i głośnej muzyki. Muzyki, która, co trzeba przyznać, w spektaklu broni się sama.
Nina Drzewiecka
fot. materiały prasowe GTM. Tomasz Zakrzewski.
Najnowsze komentarze