O tym, że w wielu dziedzinach tak zwanego sektora publicznego mogłoby dziać się lepiej, wie prawie każdy. Oglądając codziennie wiadomości krytykujemy działania urzędników, polityków, psioczymy, że kolejny raz miało być tak świetnie a wyszło jak zwykle.
Problemy o jakich dowiadujemy się z gazet czy z telewizji, niejednokrotnie wydają się nam tak banalne, że aż trudno sobie wyobrazić dlaczego ten czy ów specjalista ? niejednokrotnie z profesorskim tytułem ? podaje się do dymisji zostawiając dany problem nierozwiązany.
Skala w sumie jest nieważna ? problem krajowy czy tylko miejski ? z perspektywy wygodnego fotela w zaciszu domowym staje się błahy i prościutki do rozwiązania.
W skali miejskiej niedociągnięcia, wpadki i problemy aktualnie działających władz są widoczne wyraźniej i jeszcze wyraźniej komentowane. Kto przecież nie chciałby ukończenia budowy nieszczęsnego ?biurowca? przy ulicy Zwycięstwa? Kogo nie rażą zaśmiecone do granic możliwości brzegi Kłodnicy?
Przykłady takich zastarzałych ?wrzodów? w mieście można by mnożyć. Władze miasta mają wszelkie możliwe środki, by problemy takie usuwać, a przecież mimo to, od lat nic z tym nie robią ? myśli sobie zapewne niejeden mieszkaniec miasta. Może po prostu im się nie chce? ? rozumuje inny i kontynuuje myśl ? mnie by się chciało, mnie denerwuje taki marazm, gdybym to ja miał takie możliwości to, ho ho!
Większość nie ma takich możliwości i poprzestaje na słowach, niektórzy jednak próbują czegoś więcej.
W naszym mieście od dłuższego czasu narasta cicha wojna pomiędzy przeciwnikami obecnych władz miejskich a ich zwolennikami.
W sumie nie wiadomo na pewno, czy są to zwolennicy obecnego prezydenta; przeciwnikom do przyklejenia takiej etykietki wystarcza już sam fakt, że ktoś ma inne zdanie, lub, że coś w mieście może się komuś podobać. Ot, stare, dobrze znane ?kto nie z nami ten przeciw nam?.
Wojenka na razie prowadzona jest w najbardziej demokratycznym medium, czyli w Internecie.
Najbardziej aktywnie działające tam osoby widzą siebie, lub pragną być postrzegane jako całkowite przeciwieństwo obecnej ekipy rządzącej miastem. A więc – dość z ciasnym, technokratycznym myśleniem i kurczowym trzymaniem się przepisów.
Niech żyje zaangażowanie sercem i dobre chęci! Jak się tak wszyscy razem do kupy weźmiemy to musi się udać! Wiara góry przenosi, czyż nie? Dobry Gospodarz Gliwicki nie będzie oglądał się na jakieś wytyczne, umowy, limity czy ustalenia. Tu zadzwoni i ustawi kogo trzeba, na starówce każe wyremontować kamienice ? tylko porządnie mi robić, no, no!
Następny telefon i już inna brygada sprawnie dokańcza ?szkieletor? z ulicy Zwycięstwa, a tymczasem kolejna grupka zarażona entuzjazmem Dobrego Gospodarza uwija się przy pucowaniu dworca kolejowego. Jeszcze tylko wygonić te banki z głównej ulicy (fuj, pieniądze!), zorganizować jakieś fajne, nowe tramwaje (to musi się dać!) i pierwszy krok na drodze ku Szczęśliwemu Miastu zrobiony.
Żarty żartami, ale działania oparte na tzw. dobrych chęciach już kiedyś przerabialiśmy. Te wszystkie Inspekcje Robotniczo-Chłopskie, wojskowe grupy operacyjne rozwiązujące najtrudniejsze problemy, z którymi nie mogli poradzić sobie nawet dyrektorzy kluczowych zakładów przemysłu ciężkiego? To wszystko już było. Tylko efekty ich ?działalności? ginęły w masie całości ?księżycowej gospodarki? lat 80 i wcześniejszych. Obecnie odbywałoby się już to bez takiego znieczulenia.
Najnowsze komentarze