10-latek postrachem nauczycieli i uczniów. Rodzice: „przestaniemy wysyłać nasze dzieci do szkoły”

W październiku w jednej z podstawówek w centrum Gliwic pojawili się policjanci i ratownicy medyczni. Interweniowali w sprawie ucznia, który, najprościej rzecz ujmując, wpadł w szał. Z agresywnym dziesięciolatkiem nie mogli sobie poradzić nauczyciele. Chłopiec zaatakował nawet mundurowych.

 
Jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, uczeń klasy czwartej miał poturbować trzy nauczycielki. Tak wynika z relacji innych uczniów. Twierdzą oni, że jedna z pań przewróciła się i uderzyła. Dlatego do szkoły przyjechało pogotowie oraz policja.

Dyrekcja doniesień o pobitych nauczycielkach nie potwierdza. Potwierdza jednak, że uczeń był bardzo agresywny, wulgarny, rzucał się.


– Nauczyciele mieli obawy, że zrobi krzywdę sobie lub innym dzieciom, dlatego wezwali pogotowie. Z kolei ratownicy zadzwonili po policjantów – mówi dyrektor.

Dziesięciolatek rzucił się także na mundurowych, a uspokoił dopiero, gdy medycy dali mu zastrzyk. Nawet interweniujący funkcjonariusze stwierdzili: sytuacja jest bardzo trudna.

Dziesięciolatek od dawna terroryzuje całą klasę. Nagle wpada w szał, zaczepia i bije inne dzieci, chodzi po sali w czasie lekcji, krzyczy, zrzuca kolegom z ławek piórniki czy książki. Nie pozwala normalnie prowadzić zajęć.

– Moje dziecko nie chce wiele na ten temat mówić, ale ostatnio wyznało, że chłopiec pobił czterech uczniów – mówi jedna z matek. – Jako rodzice burzymy się, po kilku incydentach rozmawialiśmy z dyrekcją. Problem miał zostać rozwiązany na poziomie szkoła – urząd. Na razie cisza. Chłopiec żyje własnym życiem i wprowadza chaos w procesie nauczania.

Wydział edukacji nie posiada jednak kompetencji do ingerowania w sprawy szkoły w takim zakresie.

– Zapewnienie bezpieczeństwa uczniom należy do obowiązków dyrektora – mówi Łukasz Oryszczak, rzecznik prasowy prezydenta Gliwic. – A w przypadku uczniów agresywnych sprawa jest skomplikowana, ponieważ szkoła nie ma możliwości podejmowania jakichkolwiek działań bez zgody rodziców czy opiekunów prawnych.

Kosztem grupy resocjalizuje się jednostkę

Nie chodzi o to, że chłopiec jest niegrzeczny. Jego zachowanie znacznie odbiega od normy. Dyrektor nie może powiedzieć, na co dziecko cierpi. Dowiadujemy się tylko, że jest bardzo zaburzone, niebezpieczne dla siebie i innych.

Szkoła problem próbuje rozwiązać, lecz sytuacja jest patowa. Bo na żadne rozwiązanie nie zgadzają się rodzice.

– Nie oznacza to, że problem zostawimy. Jest mi żal tego chłopca, ale żal mi też pozostałych uczniów, którzy się go boją – mówi dyrektor podstawówki.

I dodaje: – Będziemy pisać do wydziału edukacji o indywidualny tok nauczania.

Jednak, jak dowiadujemy się w wydziale edukacji, bez zgody opiekunów uczeń nie może mieć nawet nauczania indywidualnego. A jeśli rodzice nie współpracują, jak w tym przypadku, jest problem.

– Pozostaje nam chyba to, co rodzicom w pewnej szkole warszawskiej. Strajk. Niedawno głośno było o tym w mediach. Może jeśli przestaniemy wysyłać nasze dzieci do szkoły, w obawie o ich bezpieczeństwo, coś w sprawie się ruszy. Może zadziała kuratorium? – pyta matka jednego z uczniów.

A w kuratorium dowiadujemy się, że uczeń z zaburzeniami zachowania powinien przede wszystkim zostać objęty opieką poradni psychologiczno-pedagogicznej, która, na wniosek rodziców, może wydać orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego. Nasz dziesięciolatek taką opieką jest objęty. Niestety, rodzice na nauczanie specjalne się nie zgadzają.

– W uzasadnionych przypadkach kurator może przenieść ucznia podstawówki do innej szkoły – mówi Anna Kij, dyrektor Wydziału Jakości Edukacji w Kuratorium Oświaty w Katowicach. – Są to jednak przypadki bardzo rzadkie, stosowane wyjątkowo, po wyczerpaniu innych możliwości prawnych.

Rodzice chcieliby pomocy kuratorium. Anna Kij odpowiada, że powinni zwrócić się do dyrektora szkoły. Zgodnie z prawem oświatowym, to on wykonuje zadania związane z zapewnieniem bezpieczeństwa uczniom i nauczycielom.

Sprawą nadrzędną jest zabezpieczenie interesów małoletniego. Tak wynika z Konwencji o Prawach Dziecka. Rodzice uczniów – ofiar tego dziecka, którego interesy się zabezpiecza – mówią jednak wprost: nie powinno być tak, że kosztem grupy resocjalizuje się jednostkę.

W sytuacji nie do pozazdroszczenia jest więc dyrektor szkoły. Wszystko wskazuje na to, że nie pomoże mu ani wydział edukacji, ani kuratorium. To na nim spoczywa obowiązek rozwiązania problemu. A że ręce ma związane przepisami, to już sprawa inna.

Problem trzeba rozwiązać inaczej: na szczeblu najwyższym, czyli ministerstwa edukacji. Rządu, który może zmienić przepisy. (I tu „ukłon” w stronę posłów ziemi gliwickiej…)

Zrobić to trzeba, na co wskazują policyjne statystyki. Są niepokojące. Nawet kilkanaście wezwań do szkół w miesiącu w sprawie agresji wśród uczniów. Coraz częściej do podstawówek, nawet klas najmłodszych.

Marysia Sławańska