Kasia jest artystką bańkową, w Gliwicach mieszka od kilku miesięcy. „Czuję się wolna i szczęśliwa”

Do Gliwic, z mężem i nastoletnim synem Maksymilianem, Kasia przeniosła się w sierpniu ubiegłego roku. Chciała zacząć nowe życie, zostawić za sobą problemy przeszłości. Może się to wydać dziwne, ale płakała, gdy zobaczyła napis „Gliwice. Przyszłość jest tu”. Pomyślała, że właśnie jej przyszłość zaczyna się w tym mieście.

 
Powiecie: „bańki są dobre dla dzieci”. A jednak Katarzyna Szczech z Gliwic z ich pomocą tworzy spektakle, sztukę, artystyczne pokazy. Ba, nawet takie wyłącznie dla osób dorosłych. By zostać „bańkową artystką”, ukończyła kursy we Włoszech, w Rosji i na Ukrainie, zamówiła specjalne kostiumy, wybrała muzykę i opracowała program. Tak, z bańkami, ruszyła w Polskę.

Trzy kostiumy, trzy spektakle

Kiedy Kasia do walizki wkłada suknię romantyczną, najpewniej jedzie na pokaz weselny. Często w takim spektaklu udział biorą sami nowożeńcy. Artystka tworzy prawdziwą magię podczas „przysięgi miłości”, tworząc na dłoniach młodej pary bańkę z… ogniem. Tak, tak – nie mylę się, w bańce mydlanej można zapalić ogień! Kasia najpierw młodych przygotowuje, mówi, jak mają się zachowywać, by wszystko odbyło się bezpiecznie. Pokaz robi zawsze wielkie wrażenie na gościach.


Jest przeważnie prezentem – rodziców dla pary młodej lub pary dla rodziców czy gości. Dlatego Kasia daje z siebie wszystko. Ten dzień młoda para będzie potem wspominać latami. I choć to dla artystki spore obciążenie, udaje jej się przenosić widzów w świat bańkowych trików.

Gdy do walizki wędruje strój drapieżny, znaczy to, że w planach pokaz Dark Magic Moment. Mroczny, tajemniczy seans, przy dźwiękach etnicznej muzyki, w którym rekwizytem jest specjalny podświetlany stół – z niego wyczarowuje się bańki. Wszystko w ciemnościach, rozproszonych jedynie świetlnymi refleksami. Takie spektakle sprawdzają się na dyskotekach czy imprezach firmowych.

Gdy artystka pakuje strój zmysłowy, to znak, że będzie pokaz sensualny, przy klimatycznej muzyce. Show na panieńskie czy kawalerskie wieczory oraz imprezy kameralne.

Ale jest jeszcze kostium czwarty. Gdy Kasia go zakłada, wygląda jak dobra wróżka. I faktycznie w nią się zmienia, kiedy bańkowe spektakle daje w przedszkolach. Pokazom dla dzieci towarzyszy zawsze jakaś opowieść, w tle której tańczą bańki, powstają tęczowe tunele i wulkany bąbelków.

Bańki są kapryśne

Praca z bańkami mydlanymi nie jest łatwa – potrzebują one bowiem konkretnego klimatu. Przed spektaklem Kasia dokładnie sprawdza więc salę. Musi zwrócić uwagę, czy okna są zamknięte, czy na sali panuje duchota, jaka jest wilgotność, czy wyłączono klimatyzację. Do tego trzeba jeszcze rozłożyć sprzęt. Kasia wozi ze sobą po kraju 12 metrów wykładziny, dwa stoliki, walizkę przeróżnych rurek, koło, palety, kolumny i 10 litrów płynu.

Bańki artystyczne niewiele mają wspólnego z tymi, jakie kojarzymy z dziecięcych zabaw. Kasia wydmuchuje je z dłoni, wbija w inne bańki, tworzy z nich deszcz albo klei formy, na przykład karuzelę. Jak? Łączy bańkę z bańką, a wokół tworzy małe bąbelki, które, delikatnie dmuchane, nieustannie się kręcą. Używa też w swoich przedstawieniach przyrządów, jak rurki, koła czy palety.

– We Włoszech jest artysta, który potrzebuje tylko własnych dłoni i płynu. To, jak się okazuje, wystarczy, by zrobić show – mówi Kasia.

Niezwykle widowiskowe są bańki dymne, wydmuchiwane ze specjalnej rurki. Dzieli się je na pół, rozrywa, łączy z innymi, miesza w jedną dużą banię. „O! Biała bańka”, słychać wtedy zachwycone głosy z sali.

No i wreszcie bańki z ogniem – to już prawdziwa magia. Kasia wydmuchuje taką bańkę z rurki, potem ją podpala. Bańka płonie. Jak to możliwe? Artystka nie zdradza. To tajemnica, jak u iluzjonistów. Pokaz jest dla widzów zawsze nieco szokujący.

Są i bańki tradycyjne. Artystka tworzy z nich tunel, deszcz, wulkan bąbelków, tęczę, tęczową kulę, czaruje różą, zamyka się w bańce za pomocą specjalnego koła… Po takich pokazach goście podchodzą zachwyceni, a nawet płaczą. Dziękują, że mogli przenieść się w krainę dzieciństwa.

Czas na zmiany po czterdziestce

Tak powiedziała sobie Kasia pewnego dnia. Jeździ teraz ze swoimi bańkowymi spektaklami po całej Polsce. Niedawno opowiadała o nich w programie telewizji TVN, jej bańki znalazły się, jako scenografia, na planie reklamy jednej z sieci telefonii komórkowej, a te płonące wzięły udział w charytatywnym pokazie mody Fashion Day w Warszawie, Krakowie i Wrocławiu.

Do Gliwic, z mężem i nastoletnim synem Maksymilianem, Kasia przeniosła się dopiero w sierpniu ubiegłego roku. Chciała tu zacząć nowe życie, zostawiając za sobą problemy przeszłości. Miała też dość małego miasteczka, w którym „wszyscy o tobie wszystko wiedzą” i nie ma gdzie wyjść wieczorem. Wraz z rodziną przeprowadziła się z małej miejscowości pod Zawierciem. Początkowo chciała do Katowic, ale wpadł jej w oko dom w gliwickiej dzielnicy Żerniki. Kupili go i teraz, gdy jedzie do stolicy województwa, jest szczęśliwa, że wraca do Gliwic.

Ma w sobie coś, co rzadko spotyka się u „starych gliwiczan”. Szczery, niczym niezmącony zachwyt naszym miastem.

– Czuję się trochę tak, jakbym z Polski przyleciała do USA – śmieje się. – Mam już w Gliwicach swoje ulubione miejsca. Lubię usiąść na rynku, przeleciałam prawie wszystkie knajpki, uwielbiam Targ na Zielonym. Może się to wydać dziwne, ale płakałam, gdy, jadąc samochodem, zobaczyłam napis „Gliwice. Przyszłość jest tu”. Pomyślałam: właśnie dla mnie jest tu przyszłość, zaczynam w Gliwicach nowe, lepsze życie. Wreszcie przestałam się dusić. Jestem wolna i szczęśliwa, że tu mieszkam i że mam taką pracę.

Mówi więc z dumą: „Nazywam się Katarzyna Szczech i od trzech lat jestem (nie boję się użyć tego określenia) artystką bańkową”.

Marysia Sławańska