Wokalne popisy sopranistki Anity Maszczyk, dawnej solistki GTM z lat 2001-2016, wzbudziły entuzjastyczną reakcję publiczności zgromadzonej w miniony piątek w gliwickim teatrze. Widzowie nagradzali ją gorącymi brawami w trakcie jej występów scenicznych, przy otwartej kurtynie. Gala operetkowa z jej udziałem okazała się wyjątkowo udaną imprezą na półmetku tegorocznego karnawału.
Była to druga odsłona przebojowej imprezy muzyczno-tanecznej, zaprezentowanej po raz pierwszy pod koniec listopada w zeszłym roku. Po długoletniej przerwie wróciła do Gliwic nieśmiertelna operetka w swojej najlepszej postaci. A jeszcze niedawno wydawało się, że niezapomniane utwory Kalmana, Lehara, Offenbacha czy Straussa nie będą już nigdy rozbrzmiewać ze sceny przy Nowym Świecie.
Warto przypomnieć, że w 2016 roku Rada Miejska (to były jeszcze czasy, w których przymiotnik „miejska” miał semantyczną wyższość nad rzeczownikiem „miasta”) podjęła decyzję o likwidacji Gliwickiego Teatru Muzycznego i zastąpieniu go stereotypowym teatrzykiem miejskim, jakich sporo na Śląsku. A przecież przez wiele lat scena muzyczna stanowiła charakterystyczny wyróżnik Gliwic na mapie kulturalnej województwa śląskiego.
Operetkowe perypetie i powikłania
Najpierw funkcjonowała ona pod postacią Operetki Śląskiej (1952-1996), potem w kształcie Teatru Muzycznego w Gliwicach (1996-2001), a wreszcie (od 2001 roku) w formule GTM. Była to jedyna w całej aglomeracji górnośląskiej placówka teatralna, która regularnie wystawiała tradycyjne spektakle operetkowe do muzyki klasyków gatunku.
Nawet pobieżna obserwacja znaków rejestracyjnych autokarów zaparkowanych na placu przed siedzibą Operetki Śląskiej pozwalała z łatwością ustalić, że na gliwickich spektaklach pojawiali się widzowie z Częstochowy, Opola, Wrocławia, a nawet Tarnowa i Rzeszowa. Gliwiccy samorządowcy wówczas uznali jednak, że 64-letni okres propagowania i popularyzacji tzw. „podkasanej muzy”, jak potocznie określa się operetkę, w zupełności wystarczy w dziejach miasta.
Społeczne protesty w tej sprawie nie przyniosły żadnego efektu. Władze miejskie zignorowały obywatelski sprzeciw. Głośny wiec protestacyjny na Rynku z udziałem wielu artystów GTM, w tym m.in. Marcelego Pałczyńskiego, legendy Operetki Śląskiej, a także przybyłych z Warszawy przedstawicieli ZASP, potraktowano jako standardowe brzęczenie natrętnej muchy. Petycja z wielotysięcznymi podpisami przeciwników likwidowania sceny muzycznej trafiła – jak można przypuszczać – do magistrackiego kosza.
GTM unicestwiono w specyficznych okolicznościach. Na pożegnanie istnienia sceny wystawiono „Księżniczkę czardasza” Kalmana. 22 maja 2016 roku zaprezentowano spektakl, którego przesłanie zawierało się w uczuciowej maksymie: „Bez miłości świat nic nie wart”. Ze strony władz miejskich było to – jak można współcześnie oceniać – oczywiste szyderstwo. Sprawą zajęła się prasa ogólnopolska.
– Gdy opadła kurtyna, artyści płakali, a publiczność buczała i krzyczała: „Hańba, hańba!”. W takiej atmosferze zakończyło się ostatnie w sezonie, a najpewniej ostatnie w historii Gliwic przedstawienie operetkowe – pisał Bronisław Tumiłowicz w tekście „Muzycy na bruk”, zamieszczonym na łamach tygodnika „Przegląd” (2016). Bezpośredni świadkowie tamtego smutnego zdarzenia wspominają, że widzowie opuszczający gmach teatru byli kompletnie przygnębieni i sfrustrowani.
Artyści GTM nie zniknęli jednak z przestrzeni publicznej wraz z jego likwidacją. Muzycy z operetkowo-musicalowej orkiestry, soliści, chórzyści i tancerze związali się z prywatnymi podmiotami życia kulturalnego w regionie, by wymienić chociażby Teatr Muzyczny Arte Creatura, utworzony przez Jarosława Wewiórę czy też Śląską Operetkę Kameralną, powstałą z inicjatywy Jacka Woleńskiego. Niektórzy zaś podjęli próbę samodzielnego powołania do życia zupełnie nowych instytucji artystycznych, jak np. Jurajska Orkiestra Kameralna czy Filharmonia Jurajska w Zawierciu (kreatywne pomysły utalentowanej solistki – Anity Maszczyk). Sieroty po GTM, mówiąc obrazowo, znalazły swoje nowe miejsca w życiu, co wymagało niekiedy sporych wyrzeczeń.
Nadzieja na zmiany
W połowie zeszłego roku pojawiło się jednak „światełko w tunelu”. Ewa Weber, zasiadająca na stołku wiceprezydenta Gliwic i zajmująca się życiem kulturalnym miasta, udzieliła mi nadspodziewanie szczerego wywiadu prasowego („Czas na kulturę”), który został opublikowany w czerwcowym numerze społeczno-kulturalnego miesięcznika „Śląsk” (6/309).
Ku zdumieniu wielu ludzi oświadczyła, że tradycyjne widowiska operetkowe wrócą w bieżącym roku na scenę gliwickiego teatru, a jego budżet zostanie w tym celu odpowiednio powiększony. Otwarcie przyznała, że jako uczennica szkoły średniej przyjeżdżała z Zabrza do Gliwic na spektakle operetkowe, które się jej bardzo podobały. – Były to ciekawe przedstawienia. Nigdy się nie nudziłam – zwierzyła się w długiej i osobistej rozmowie. Dodała jednak, że reaktywacja operetek w gmachu przy Nowym Świecie nie będzie powrotem do dawnej formuły Operetki Śląskiej, lecz tylko rozszerzeniem obecnego profilu repertuarowego Teatru Miejskiego.
Wybrano Ormiankę
Nie dawało mi spokoju, jak to będzie wyglądać w praktyce. Czy Grzegorz Krawczyk, dyrektor teatru, rozpisze może publiczny przetarg na „obsługę operetkową gliwickiej świątyni sztuki”? Do udziału w takim przedsięwzięciu mogłyby – hipotetycznie rzecz biorąc – przystąpić rozmaite instytucje pokroju Śląskiej Operetki Kameralnej czy też dość prężnego pod względem artystycznym Teatru Muzycznego Arte Creatura. W zaciętej rywalizacji zwyciężyłby podmiot, który zaoferowałby najkorzystniejsze dla zamawiającego warunki finansowe.
Karnawałowa gala operetkowa, którą zorganizowano ostatecznie w piątek, 28 stycznia, nie była jednak – jak wieść niesie – efektem jakiegokolwiek przetargu. Dyrektor teatru we własnym zakresie wskazał po prostu prywatną instytucję, której powierzył przygotowanie imprezy. Jego decyzja okazała się wszakże zaskakująco trafna. Utworzony całkiem niedawno Teatr Muzyczny ORPHEUM pod kierownictwem ormiańskiej artystki Nairy Ayvazyan zadbał o atrakcyjne oblicze widowiska.
Wieczór melodyjnych arii
Tłumnie zgromadzona w teatrze publiczność (widownia wypełniona do ostatniego prawie miejsca) miała okazję wysłuchać najpiękniejszych bodaj arii operetkowych, jakie kiedykolwiek skomponowano. Trudno wymienić wszystkie z nich, ale nie można pominąć milczeniem kilku wyjątkowo melodyjnych i wpadających natychmiast w ucho utworów – „Graj Cyganie” z operetki „Hrabina Marica” Kalmana, „Twoim jest serce me” z „Krainy uśmiechu” Lehara czy też „Dziewczęta z Barcelony” z operetki „Clivia” Nico Dostala. Nie mogło również zabraknąć ponadczasowego szlagieru „Choć na świecie dziewcząt mnóstwo” z „Księżniczki czardasza” Kalmana.
Absolutną gwiazdą imprezy okazała się ponad wszelką wątpliwość Anita Maszczyk, Przed laty dała się poznać gliwickim widzom m.in. jako Stasi w „Księżniczce czardasza”, Hanna Glawari w „Wesołej wdówce”, a także Eurydyka w „Orfeuszu w piekle”. W piątkowy wieczór styczniowy zaśpiewała brawurowo „Pieśń o Wilii” z „Wesołej wdówki” Lehara, a ponadto w duecie z Jarosławem Bieleckim – „Lekko, zwiewnie” z „Hrabiny Maricy” oraz „Jakże mam ci wytłumaczyć” z przebojowej pod wieloma względami „Księżniczki czardasza”. Zademonstrowała znakomity kunszt wokalny, jakiego można tylko pozazdrościć.
Jej popisy zostały owacyjnie przyjęte przez publiczność. Gorąco oklaskiwano też pozostałych śpiewaków – Nairę Ayvazyan, Oskara Jasińskiego i wspomnianego już Jarosława Bieleckiego. Towarzyszyła im świetnie brzmiąca orkiestra UNGER ANSAMBLE pod batutą Mieczysława Ungera. Całość ubarwiał z dużym wdziękiem scenicznym (zwłaszcza w „Kankanie” Offenbacha) zespól baletowy pod kierownictwem Kamili Baryczkowskiej, byłej tancerki GTM. W finale imprezy usłyszeliśmy natomiast w zbiorowej interpretacji wokalnej popularną arię operową „Libiamo ne’lieti calici” („Pijmy na chwałę miłości”) z „Traviaty” Verdiego.
Brawom nie było końca. Artyści dwukrotnie bisowali na życzenie rozentuzjazmowanych widzów.
Na parkingu przed siedzibą teatru czekały na nich m.in. wycieczkowe autokary, którymi przyjechali do Gliwic. Reporterski rekonesans umożliwił szybką identyfikację pojazdów. Karnawałowa gala operetkowa przyciągnęła grupy miłośników „podkasanej muzy” z Toszka oraz Opola. Czyżby była to zapowiedź renesansu popularności nieśmiertelnego gatunku muzycznej sztuki scenicznej?
Zbigniew LUBOWSKI
Fot. główne od lewej – Jarosław Bielecki, Anita Maszczyk, Mieczysław Unger, Naira Ayvazyan, Oskar Jasiński/Teatr Muzyczny ORPHEUM