Czesław Mozil: „Mam fuksa, że mieszkam w Polsce”

My mężczyźni jesteśmy cholernie rozpieszczani przez polskie dziewczyny.

Jesteśmy strasznymi brudasami, śmierdzimy, jesteśmy nieogarnięci, a te Polki są takie piękne i pachnące. Wcale się nie podlizuję. One są po prostu niesamowite!
———————————————————————————-
O życiu, muzyce i kobietach? – rozmowa z Czesławem Mozilem

W piątek 4 listopada w zabrzańskim CK Wiatrak miał odbyć się koncert zespołu Czesław Śpiewa. W związku z problemami lotniczymi duńskiej części zespołu, koncert został przełożony na marzec 2012 r. Nie przeszkodziło to nam jednak spotkać się i porozmawiać z liderem grupy – Czesławem Mozilem.

– Jesteśmy w Twoim rodzinnym mieście. Czujesz jakąś wieź ze Śląskiem, z Zabrzem, Gliwicami? Pamiętasz cokolwiek z dzieciństwa?

– No jak najbardziej. Pamiętam, że mieszkałem na skrzyżowaniu ul. 3 Maja i ul. Szczęść Boże. W miejscu, gdzie teraz jest lombard, było nasze mieszkanie. Pamiętam kino Roma, gdzie oglądałem E.T. A na tym placu za oknem (wskazuje parking) uczyłem się jeździć na rowerze. Mam wiele wspomnień związanych z zabrzańskim DMiT i zawsze jak tam bywam, to jest dla mnie ostra jazda emocjonalna.

– W wielu wywiadach, mimo że masz 32 lata powtarzasz, że czujesz się chłopcem. Kiedy w takim razie Czesław stanie się dojrzałym mężczyzną i czy w ogóle kiedyś to nastąpi?

– Według mnie, nic nie szkodzi, że w tej samej osobie jest mały chłopak, który cały czas walczy ze swoimi demonami i dojrzały mężczyzna. Nawet w tej chwili mogę powiedzieć o sobie, że jestem dojrzałym, odpowiedzialnym mężczyzną, mimo że wcale nie jest łatwo nim być w naszych czasach. Ale też nie widzę nic złego w byciu chłopcem.

– Czy czasem jak stajesz przed lustrem i patrzysz w swoje odbicie, to jesteś zadowolony ze swojego życia?

– Jak najbardziej jestem dumny ze swojego życia. Czasami jednak zastanawiam się, co ja robię, co się dzieje i do czego tak się dąży i pędzi? Dlaczego czasami się tak śpieszymy?

– Czy masz jakiś plan na życie, czy żyjesz chwilą?

– Mam nadzieje, że żyję chwilą, bo to jest bardzo ważne. Ale np. w roku 2010 zaplanowałem już sobie rok 2011. Mam jeszcze na komputerze taką sklejkę, w której jest rozpisane, co zrobię w danym miesiącu. Jestem w wielkim szoku, że wszystko udało mi się zrobić. Teraz zbliża się koniec roku i wydaję płytę z tekstami Miłosza. Strasznie się tym jaram, bo myślałem, że nie zdążę. Myślałem, że wszystko się zagubi, ale jakoś się ostatecznie udało. W tym roku było trochę hardcorowo, bo miałem 3-4 wolne dni, ale w przyszłym roku trochę wyluzuję.

– Czy jest coś, co chciałbyś zmienić w życiu?

– Jest wiele takich rzeczy. Cały czas pracuję nad sobą i dochodzę do wniosku, iż życie jest łatwiejsze na scenie, niż poza nią. Teraz jest jesień, jest ciemniej, zimniej i wieje, więc to na pewno wpływa źle na humor. Liczę na to, że uda mi się małymi krokami naprawić moje życie i finalnie wszystko będzie w porządku.

– Czy Twoi najbliżsi akceptują w całości Twój świat? Czy pojawiają się czasem sugestie rodziców dotyczące założenia rodziny?

– No akurat ten temat rodzice przestali w końcu męczyć. Chcę być dobrym synem. Może jestem trochę takim egoistą. Może patrzę bardziej na swój pępek, niż na rodzinę, ale staram się to zmienić.

– Czyli już się pogodzili z tym, że nie doczekają wnuków?

– Doczekają, ale muszą jeszcze troszeczkę pożyć. Moja mama miała 37 lat, gdy się urodziłem, więc mam jeszcze trochę czasu. Mam nadzieje że jakoś to ogarnę.

– Na scenie jesteś zawsze pełen energii, ale czy nie przychodzą czasem takie momenty, w których chciałbyś wszystko rzucić i zająć się czymś innym?

– W tym roku nauczyłem się pokory. Zachorowałem parę razy i to wszystko jakoś się przełożyło na moją formę, której brakowało mi na koncertach. Może nie chciałbym zwolnić, ale czasem mam za dużo na głowie. Pierwsze dwa miesiące przyszłego roku będą lajtowe, luty mam cały wolny. Wreszcie pogram na komputerze, pojadę z siostrą i przyjaciółmi na narty na Słowację. Już nie mogę się tego doczekać!

– A większą frajdę, niż narciarstwo sprawia ci komputer?

– To jest jedyna moja pasja poza muzyką. Niestety w tym roku zagrałem tylko w jedną grę. Teraz 18 listopada będę grał w Legend of Zelda na Nintendo Wee. Już nie mogę się doczekać, bo pewna gazeta o grach komputerowych poprosiła mnie, abym był recenzentem. Mam nadzieje, że coś fajnego z tego wyjdzie.

– Jaki jest Twój stosunek do coverowania cudzych piosenek?

– Sądzę, że jest to podstawa w muzyce. Czasem efekt może być nieciekawy. Zawsze trzeba podchodzić do coveru z dystansem, ale trzeba też pamiętać, że nie chodzi o to, aby stworzyć coś lepszego. Należy stworzyć to inaczej, po swojemu. Było dla mnie wielką frajdą, jak Acid Drinkers zaprosili mnie do Nothing Else Matters. Początkowo nie chciałem robić coveru tak wielkiego utworu, ale potem zobaczyłem, że w naszym wykonaniu ta piosenka żyje innym życiem. Czasem fajnie jest zrobić cover, żeby wkurzyć tych znawców i poetów prawdy, którzy uważają, że ?tego się nie powinno ruszać!? A ja robię to po to, żeby oni się denerwowali i komentowali. Bardzo lubię prowokować. Lubię jak wiem, że jedni będą mnie kochać, a inni będą oburzeni. Niektórzy pytają: ?jak można tak skrzywdzić klasykę?? Pewnie, że można! Wszystko można! A co śpiewa Hetfield?! – Open mind for a different view! To jest niesamowite, że oni słuchają Metaliki i nawet nie wiedzą, co ten facet do nich śpiewa!

– A Maszynka do Świerkania już ci wychodzi bokiem?

– Nie, ale niektórzy mi mówią, że nikt nie zna mojej twórczości poza tą piosenką. Uwielbiam ten utwór i chętnie go gram na koncertach, ale jak ktoś krzyczy przy drugim kawałku: Maszynka, Maszynka, to ja mówię do zespołu, że nie gramy dzisiaj Maszynki.

– Jaki był najdziwniejszy komentarz na Twój temat, jaki przeczytałeś w Internecie?

– Że nie nazywam się Czesław, że jestem produktem marketingowym, że jestem znikąd, że jestem bogaty, że jestem zły w łóżku! (Śmiech). Ludzie piszą straszne bzdury?

– Podobno w każdej plotce jest ziarnko prawdy.

– No na pewno! I dlatego tak się śmieję, bo przecież który facet czasami nie jest zły w łóżku?! Mnie też się czasami zdarza. Ale grunt to jest mieć więcej dobrych dni, niż złych.

– Po tym jak byłeś jurorem w X-Factor, nie miałeś sobie za złe, że stałeś się celebrytą?

– Chciałem być jurorem w X-Factor, bo bardzo lubię telewizję. Nie mogę się przejmować tym, czy to się odbiło negatywnie na moim wizerunku. Ci, którzy przestają słuchać mojej muzyki, bo jestem jurorem w jakimś programie, niech oddadzą mi moje płyty, albo niech je spalą.

– Czy czasem masz dość fanów? Nie bywają zbyt nachalni?

– Czasem są i wtedy jestem niemiły. Jak sobie stoję w jakimś klubie muzycznym, to się krępuje, gdy ktoś chce sobie zrobić ze mną zdjęcie. Proszę wtedy, żeby go nie robił, a jak ktoś tego nie rozumie, to robi mi się przykro i jestem wkurzony. A ja potrafię szczekać i dużo krzyczeć!

– Na kobiety też?

– Nie, przecież żartuję. Uważam się za szczęśliwego singla, lecz wolałbym być szczęśliwym mężem i ojcem? To wszystko jest trudne i wiem, że przyjdzie na to czas. Tak poza tym, to uwielbiam kobiety. Mam fuksa, że mieszkam w Polsce. My mężczyźni jesteśmy cholernie rozpieszczani przez polskie dziewczyny. Jesteśmy strasznymi brudasami, śmierdzimy, jesteśmy nieogarnięci, a te Polki są takie piękne i pachnące. Wcale się nie podlizuję. One są po prostu niesamowite! A śląskie kobiety są takie, że ma się ochotę coś schrzanić, zrobić coś źle, żeby ona przyleciała, wzięła za kark i zaniosła do domu. To jest strasznie podniecające!

– A masz teraz kogoś na oku?

– Trochę mam, ale to jest trudny temat. Ostatnio, gdy przyjechałem do Warszawy z trzema torbami, to skumałem, że żyję na walizkach. Trudno jest w takiej sytuacji mieć kogoś na oku. Niektórzy potrafią połączyć życie prywatne z karierą, a ja może trochę za dużo jeżdżę po Polsce, a może po prostu sobie sam wmawiam, że mi to przeszkadza…

– O czym myślałeś będąc jurorem w X-Factor, gdy na scenie jeden z uczestników okazywał się lepszy od połowy polskich artystów?

– W takim programie jest mnóstwo piosenkarzy, którzy śpiewają lepiej, niż ja i to zawsze podkreślałem. Cieszę się, że mogłem obiektywnie wypowiedzieć się na czyjś temat. W Polsce jest bardzo wysoki poziom i dobrze, że są programy rozrywkowe, dzięki którym Ania Dąbrowska czy Monika Brodka mogły zaistnieć na rynku muzycznym. Taki program jednak nie tworzy gwiazdy. On tworzy idola na jeden sezon. Następnie trzeba dużo pracować, a potem może się wszystko wydarzyć.

– W Polsce jest mnóstwo uzdolnionych młodych muzyków. Co powinni robić, aby się przebić?

– Młodzi ludzie mają przede wszystkim grać. Mają ćwiczyć, mają bukować koncerty na które przyjdzie pięć osób, a jak ten koncert będzie dobry, to następnym razem przyjdzie dziesięć. Tak to będzie funkcjonować i tak to zawsze funkcjonowało. Ja po Polsce jeżdżę od 2002 roku. Przed wydaniem płyty ?Debiut? zagrałem trzysta koncertów. Pierwszy raz tutaj na Śląsku grałem w Pszczynie, w małym klubie i było może czterdzieści osób. Ale za drugim razem w to samo miejsce przyszło już sto. Jak widziałem te czterdzieści osób, to był dla mnie szał, bo w innych miastach jak np. w Krakowie przychodziło może pięć. Nie będę się wymądrzał, ale tu chodzi o harówę! Ludzie myślą, że jestem produktem marketingowym. Oni nie wiedzą, że czasem musiałem naprawdę zapieprzać! Ludzie zapominają, że jak byłem małym chłopczykiem, to codziennie targałem swój akordeon do szkoły muzycznej. A jak już byłem trochę starszy, to kupiłem sobie skuter i ładowałem się na niego z akordeonem i przy temp. -10?C zasuwałem 7 kilometrów przez pola.

– Brałeś udział w wyborach parlamentarnych?

– Przyznam szczerze, że nie. Byłem w trasie i? No nie będę się tłumaczył, ale wielki wstyd. Nie głosowałem nawet w duńskich wyborach. Nie ogarnąłem tego i przyznaję, że dałem plamę.

– Jesteś zadowolony z wyniku wyborów?

– Jestem. Cieszę się, że inni poszli głosować. Wszystko wygląda na to, że przez kolejne lata będziemy mięć opozycję, która jest tylko opozycją i niczym więcej. To mi się bardzo podoba, chociaż chętnie widziałbym w Polsce inną opozycję. Cudownie, że żyjemy w demokratycznym kraju. Nie znam się za bardzo na polityce, ale mam z nią jak z Miłoszem: nie rozumiem jej, ale ją czuję.

– Pracowałeś m.in. z Lao Che, Nosowską, Gabą Kulką, Titusem, Nergalem? Z kim współpracowało ci się najlepiej?

– Trudno powiedzieć, ale dla mnie największym przeżyciem była praca z Panem Stanisławem Soyką. Jak miałem dziewięć lat, matka wzięła mnie na jego koncert i wtedy go pokochałem. Dwadzieścia lat później jestem w Toruniu, dźwigam graty do autobusu i nagle dzwoni do mnie Soyka: – Czesław! Tu Stanisław! – Zupełnie się nie spodziewałem, że taka chwila nadejdzie. Byłem bardzo zadowolony z tej współpracy. Ze wszystkimi muzykami pracowało mi się dobrze, bo to są cudowni ludzie.

– Co sądzisz o Nergalu?

– Uwielbiam Nergala! Jest dla mnie wielką postacią. Jestem wierzący, więc nie będę z nim na ten temat dyskutował. Wolę z nim porozmawiać o życiu, kobietach. Dla mnie wyznanie, lub jego brak nie ma znaczenia. Cała ta jazda z ks. Bonieckim, to co dzieje się w tej chwili jest bardzo smutne? Polacy nie rozumieją, że w Polsce panuje demokracja, a polski Kościół powinien wreszcie zatrudnić jakiegoś dobrego pr-owca, żeby nie psuć sobie relacji z ludźmi.

– Masz jakiś pseudonim? Jak zwracają się do Ciebie znajomi?

– Inni muzycy mówią do mnie Spiłat, czyli ten co piszczy. Taki mały piszczyk, co lubi się wkurzać, jak mały piesek. A ostatnio wymyśliłem sobie brata. Nazwałem go Sztefan Wons i pod jego postacią biorę udział w klipie Jana Niezbędnego.

– Przypominasz sobie jakieś miłe lub niemiłe historie, które wydarzyły się podczas koncertu?

– Pod koniec trasy LaoCzesław Tour, kolega zrobił ze sceny ?crowd surfing? i wtedy Spięty z Lao Che mówi: – Czesław! Teraz ty! – Już piętnaście lat temu nie skakałem ze sceny. Skoczyłem, a za mną Spięty. Mieliśmy niesamowitą frajdę. A ostatnio na jakimś koncercie, któryś z braci Gollobów, wskoczył na scenę i też chciał zrobić ?crowd surfing?. Nie pozwoliłem mu na to, bo pod sceną stały same dziewczyny. Raczej nie działo się nigdy nic nieprzyjemnego. A jak ktoś chce to niech przyjdzie i spróbuje dać mi w pysk. Jeszcze trochę pamiętam z podwórka, jak się bronić. (śmiech)/

– A o co tak naprawdę chodziło z tym Twoim podbitym okiem?

– Prawie straciłem to oko! Spałem w jednym pokoju z moim kolegą Przemkiem, który następnego dnia opowiedział mi, że dwa razy nie trafiłem do łóżka. Za drugim razem strasznie mocno się o coś walnąłem. Po prostu byłem pijany. Przysięgam! Jakbym dostał od kogoś tak mocno, że oko zrobiłoby mi się aż tak sine, to bym się tym chwalił.

– Od 7 listopada w salonach muzycznych jest dostępna Twoja nowa płyta stworzona na podstawie tekstów Miłosza. Boisz się, czy może jesteś pewien sukcesu?

– Jestem z niej bardzo dumny. To jest chyba najtrudniejsza moja płyta, najbardziej melancholijna Nigdy nie jestem pewien sukcesu. Sukcesem jest dla mnie to, że ją wydałem, że udzielam wywiadów oraz to, że media widzą we mnie muzyka a nie tylko pana z telewizji. Przede wszystkim muzyka.

– Dzięki za rozmowę.

– Dzięki.

Rozmawiał: Paweł Szypuła