O gliwickich drzewach robi się głośno głównie przy okazji ich kolejnej wycinki. Zdaniem wielu mieszkańców, część drzew zostaje ścięta zbyt pochopnie, a ich usunięcie wpływa niekorzystnie na jakość miejskiego krajobrazu.
Ile faktycznie drzew zniknęło w ostatnim czasie z centrum Gliwic i czy dokonano odpowiednich nasadzeń?
– Możemy w Gliwicach nakreślić mapę katastrof przyrodniczych. To są m.in. nieprawdopodobne ilości drzew wyciętych pod budowę DTŚ, to drzewa wycinane w Parku Chrobrego czy w 2006 roku w Parku Szwajcaria. Nadal istnieje zagrożenie dla lip przy ul. Mickiewicza – wylicza Małgorzata Tkacz-Janik, radna sejmiku województwa śląskiego, zaangażowana w obronę gliwickich drzew.
Miasto broni się i przedstawia statystyki.
Na terenach zarządzanych przez MZUK i ZDM, w ciągu ostatnich trzech lat wycięto ponad 9100 drzew, w zamian nasadzając ponad 80 tysięcy.
Z danych przekazanych przez Miasto wynika też, że w ostatnich latach liczba wycinanych drzew zmalała. Z ponad 4,5 tysięcy w 2011 roku do nieco ponad 1200 w zeszłym roku.
– To nie jest tak, że wycina się bardzo dużo, a się nie nasadza. Wręcz odwrotnie. Nasadzamy dużo więcej, niż wycinamy – mówi Iwona Kokowicz, rzecznik prasowy Miejskiego Zarządu Usług Komunalnych, który administruje w Gliwicach terenem o wielkości około 200 hektarów.
Realizacja: Michał Szewczyk, Łukasz Gawin, czyt. Jarosław Sołtysek (TV Imperium)
Zdaniem obrońców drzew, problemem nie jest jednak brak nasadzeń, ale ich lokalizacja. Drzewa stopniowo znikają z centrum miasta.
– Mieszkańcy miasta nie są zainteresowani tylko tym, żeby las rósł sobie 10 kilometrów od nich. Ale z punktu widzenia polityki zrównoważonego rozwoju, nasadzenia powinny odbywać się na tych samych obszarach, gdzie doszło do wycinki. Nie chcemy przecież mieszkać w betonowej pustyni, ale w mieście ogrodzie – mówi dr Radosław Truś, przewodniczący Podzespołu branżowego ekologii, turystyki i krajoznawstwa GCOP.
Rzeczywiście, z przedstawionych przez Urząd Miasta danych, większość nasadzeń odbyła się na terenach lasu komunalnego.
W zeszłym roku z 11,5 tysiąca, aż 10 tysięcy nowych sadzonek pojawiło się właśnie tam. Dwa lata wcześniej, gdy nasadzono ponad 44 tysiące drzew, aż 40 tysięcy pojawiło się w lesie komunalnym.
– Jesteśmy zobligowani do nasadzenia, ale niekoniecznie w miejscu w którym drzewo zostało wycięte. Tak jest na przykład w parkach. Drzewa rosną, więc nie można ciągle nasadzać ich tyle samo ile było. Park ma być parkiem, a nie puszczą. Mamy warunek aby posadzić takie drzewa na terenie gminy Gliwice i tam dokonujemy nasadzeń – tłumaczy Iwona Kokowicz.
Warto też dodać, że każde usunięcie drzewa pociąga za sobą określone opłaty.
– To nie są pieniądze, które mogą iść na każdy cel. Są przeznaczane tylko na działania związane z ochroną środowiska. W ostatnich latach w Gliwicach w ten sposób dofinansowano budowę kanalizacji i likwidację dzikich wysypisk – zapewnia Maja Lamorska z Wydziału Kultury i Promocji Urzędu Miejskiego w Gliwicach.
Drzewa, które trafiają pod piłę często są martwe, z dużą ilością posuszu i zagrażają złamaniem.
Przechodzą pod tym kątem regularne kontrole. Przykładów, że takie badanie są potrzebne nie trzeba daleko szukać. Niedawno w okolicach Alei Majowej, tuż obok bawiących się dzieci runął na chodnik wielki konar. Zanim jednak zapadnie decyzja o wycince potencjalnie chorego drzewa, potrzebne jest przeprowadzenie odpowiedniej procedury.
– Jeżeli uważamy, że drzewo powinno zostać wycięte, zgłaszamy wniosek do Wydziału Środowiska Urzędu Miejskiego. Magistrat nie może sam sobie wydać decyzji, więc przesyła ten wniosek do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, który musi wytypować gminę zastępczą. Wówczas ktoś z takiej gminy przyjeżdża na miejsce i podejmuje decyzję – wyjaśnia Kokowicz.
Według zapewnień MZUK, wycięcie zdrowego drzewa następuje stosunkowo rzadko, zwykle w związku z realizowaną inwestycją.
Nie ulega jednak wątpliwości, że miejscy urzędnicy nie zawsze stosują się do tej zasady. Przykładem jest słynna już ul. Mickiewicza, gdzie Miasto chce wyciąć cały szpaler 127 lip, choć konserwator za zagrażające, uznał ich tylko kilkanaście. Zjednoczeni mieszkańcy protestują, organizują happeningi, ale mimo kilku okazji do zmiany zdania Zarząd Dróg Miejski twardo stoi przy swoim.
– Jeżeli zarzucam coś władzom miasta, to niekompetencję, bałagan i brak kwalifikacji do tych wycinek. Tak jakby decydowali o tym ludzie, którzy nie zdają sobie sprawy, jak głębokie konsekwencje niesie ta dysproporcja w przyszłości dla wszystkich mieszkańców – mówi Małgorzata Tkacz-Janik i wskazuje na ignorancję głosu mieszkańców przez miejskich urzędników.
Trudno jednak podejrzewać miejskich urzędników o celową degradację drzewostanu. Często problemem jest pogodzenie dwóch wartości – jakości środowiska i rozwoju inwestycyjnego miasta. Przy rozsądnej polityce, jedno nie musi jednak wykluczać drugiego. Warto o tym pamiętać.
(msz)