Mam na imię Anna. Mam 52 lata i prowadzę swój wymarzony biznes — małą, klimatyczną kwiaciarnię. Prowadzę ją z powodzeniem już prawie dziesięć lat! Kochałam życie, swoje pracownice i klientów. Aż do momentu, w którym w moim życiu pojawił się upierdliwy chwast: choroba Hashimoto. Bywa ciężko, ale daję radę. Opowiem Wam jak catering dietetyczny zmienił moje życie.
Florystka z pasji — księgowa z zawodu
Skończyłam ekonomię z wyróżnieniem. Pracowałam w urzędach i prywatnych firmach — nawet dla dużych, międzynarodowych korporacji. Zawsze myślałam, że kocham świat cyferek. I tak jest nadal — za to ten ludzki okazał się dużo bardziej skomplikowany. Dlatego zaczęłam uprawiać ogród. Wysiłek fizyczny na świeżym powietrzu dawał mi to, czego nie potrafiły zapewnić mi zagraniczne wyjazdy, książki czy filmy — dawał mi odpoczynek psychiczny.
Dużą część mojego ogrodu zajmowały — i do dzisiaj zajmują — starannie wypielęgnowane kwiatowe klomby. Kocham kwiaty tak samo mocno jak cyferki! Moje ogrodniczo-florystyczne hobby zaczęło pochłaniać mnie do tego stopnia, że zdecydowałam się na prestiżowy kurs zawodowy. Poznałam na nim kilka tak samo zakręconych na puncie roślin jak ja. A potem pozwoliłam, by hobby zapuściło korzenie i przerodziło się w pasję.
Gdyby w 2013 roku ktoś powiedział mi, że zrezygnuję ze świetnie płatnej pracy w międzynarodowej korporacji i kupię zaniedbany lokal usługowy w starej kamienicy, zabiłabym go śmiechem. A jednak tak się stało. To znaczy: kupiłam lokal — w moim otoczeniu wszyscy żyją.
Na górze róże, na dole fiołki. W życiu są górki, ale i dołki
W 2016 roku stałam się dumną właścicielką kwiaciarni. Udało mi się nawet zatrudnić dwie pracownice. Sama zaczęłam jeździć na targi florystyczne i szkolenia. Wracałam z nich pełna pomysłów i pozytywnej energii. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie szwankujące zdrowie. Czułam się okropnie. Nawet w ciepłe dni było mi zimno, miałam suchą skórę i wypadały mi włosy. Myślałam, że to stres i zmęczenie. Odpoczynek i suplementy diety nie pomagały. Wszystko zaczęło się od problemów z gardłem i chronicznego zmęczenia, a skończyło na problemach kardiologicznych. W końcu trafiłam do endokrynologa i tam padła diagnoza: Hashimoto.
Dostałam oczywiście leki i szereg zaleceń lekarskich. Dostałam też broszury o specjalnej diecie dla chorych na tę chorobę. Miałam unikać soi, glutenu i laktozy. Łatwo powiedzieć, a trudniej zrobić — zwłaszcza jak się jest taką miłośniczką serów jak ja. Ale próbowałam, naprawdę próbowałam. Pod opieką dietetyka oraz endokrynologa poczułam się wreszcie na tyle dobrze, żeby rzucić się w wir pracy. Pracowałam po 16 godzin na dobę i starałam się znaleźć czas na gotowanie.
Ciotka, a nie myślałaś o…?
To pytanie o tani catering dietetyczny Gliwice zadał mi mój siostrzeniec — wtedy student AWF-u i pasjonat siłowni. Nie byłam co do tego przekonana. Martwiłam się o jakość tego jedzenia i o swoje nietolerancje pokarmowe. Mam pewne swoje dziwactwa jedzeniowe — na przykład nie przepadam za zupami — i martwiłam się, czy będę w stanie zjeść przygotowane dla mnie posiłki. Nie chciałam wydawać pieniędzy na coś, czego nie zjem.
Przełom nastąpił podczas tygodnia w trasie. Byłam uczestnikiem targów florystycznych. Potem zdecydowałam się jeszcze odwiedzić dawno niewidzianą rodzinę. Szukanie restauracji, w których mogłabym zjeść coś odpowiedniego dla mnie, było bardzo męczące. Do tego stopnia, że ostatnie dni tego wyjazdu przetrwałam głównie dzięki herbacie i waflom ryżowym.
Miałam dosyć nieregularnych posiłków o wątpliwej wartości kalorycznej. Pomyślałam, że ta dieta pudełkowa może faktycznie być czymś dla mnie.
Klik i jest
Zamówiłam dietę dla chorych na Hashimoto i postanowiłam obserwować swoje samopoczucie. Producent obiecał jedzenie, którego skład nie zaostrzy stanu zapalnego moich narządów, a przy tym będzie bogate w minerały, które pozwolą lepiej funkcjonować mojej tarczycy. Pierwszy dzień zaskoczył mnie pozytywnie. Dostałam ukochany hummus z dyni i nawet nie poczułam, że jest bezglutenowy!
Muszę przyznać, że w trakcie tygodnia miałam problem z regularnym jedzeniem, ale starałam się wygospodarować sobie czas na jedzenie. Nie mogłam też przyzwyczaić się do zup podawanych zwykle na podwieczorek. Chociaż i na to znalazłam patent: często dzieliłam porcję na pół i jedną część wypijałam zamiast popołudniowej kawy, a drugą popijałam kolację. Pomogło i po jakimś czasie zakochałam się w zupie krem z batatem i pieczoną marchewką.
Co dała mi dieta pudełkowa? Zdecydowanie więcej czasu na odpoczynek. Mój dzień zaczyna się o 5:00 wyjazdem na giełdę kwiatową. Kiedy jeszcze gotowałam sama, musiałam kręcić się po kuchni po powrocie z pracy albo wstawać o 3:00 i przygotowywać jedzenie na cały dzień. Teraz dostaję jedzenie zaraz po powrocie do domu. Dzięki temu mam czas na to, by wieczorem zatopić się wygodnym fotelu wraz z książką i kotem na kolanach, albo obejrzeć film. W weekendy zaś mam więcej czasu wolnego, który poświęcam na obowiązki domowe, zakupy i oczywiście pracę w ukochanym ogrodzie!