Niedawne otwarcie pawilonu akwarystycznego w Palmiarni Miejskiej odbiło się szerokim echem nie tylko w Gliwicach ale i w miastach sąsiednich.
Nic więc dziwnego, że chętnych do jego odwiedzenia nie brakuje. Jednym z nich był także pan Jan, który na gliwickiej Palmiarni bardzo się jednak zawiódł.
Powodem nie były ani akwaria, ani pływające w nich okazy ale… bilety.
– Przyszedłem do Palmiarni z żoną i wnukami. Chciałem dzieciakom sprawić radość i pokazać im egzotyczne ryby. Poprosiłem w kasie o bilet rodzinny, który kosztuje 10 zł i okazało się, że nie mogę z niego skorzystać – irytuje się pan Jan.
Zamiast 10 zł pan Jan musiał zapłacić 20 zł. Zgodnie bowiem z regulaminem, bilet rodzinny przysługuje tylko rodzicom.
– Takie jest rozporządzenie Prezydenta Miasta – poinformowano nas w Palmiarni.
– Ja wszystko rozumiem, ale to nie jest bilet rodzicielski ale rodzinny. Czy dziadkowie i wnukowie to nie rodzina? – zastanawia się pan Jan. I dodaje: – A jeśli wychowaniem dzieci zajmują się dziadkowie, to co wtedy? Niektórzy z nich to emeryci, czemu mają płacić więcej niż osoby pracujące?
Faktycznie, sytuacja wydaje się tym dziwniejsza, że bilety rodzinne funkcjonujące w większości instytucji nie wprowadzają podziału: rodzice – reszta rodziny.
Na przykład bilet rodzinny na mecz Piasta Gliwice mogą kupić po prostu opiekunowie, wymóg jest jedynie taki, że z co najmniej jednym dzieckiem przychodzi dwóch dorosłych opiekunów.
– W żadnym wypadku nie sprawdzamy ich pokrewieństwa – poinformowano nas w klubie.
Podobnie jest w Willi Caro: – Oczywiście, że dziadkowie z dzieckiem mogą zwiedzać muzeum kupując bilet rodzinny. W końcu są przecież rodziną – twierdzą pracownicy Muzeum.
No właśnie, co niektórym wydaje się oczywiste, dla innych takie nie jest. Chyba, że wydatek związany z budową i uruchomieniem nowego pawilonu, w założeniu władz miasta, powinien szybko się zwrócić. Z pieniędzy dziadków… (kk)