– Mimo wielu prób stworzenia powierzchni zielonych czy to w postaci drzew czy wielkich donic w miejscu przebudowywanych, nasze miasto od dłuższego czasu atakuje tzw. „Betonoza”, choć przykład Bytomia i tworzonych tam chociażby parków kieszonkowych pokazuje, że można i należy robić inaczej – mówi gliwiczanin, Paweł Kobyliński, poseł na Sejm VIII kadencji.
„Betonoza” to prześmiewcze określenie trendu, który w dużym nasileniu opanował polskie miasta i miasteczka. Sprowadza się do podejmowania zbyt szybkich i nieprzemyślanych decyzji o nadmiernym zastosowaniu betonu w przestrzeni publicznej. Betonoza jest nierozłącznie związana z wycinaniem drzew oraz usuwaniem zieleni z miejskich placów i ulic, które zwłaszcza latem zamieniają się w nienadające się do życia pustynie.
Określenie „Betonoza” to jest ostatnio bardzo często powtarzane, a stało się tak za sprawą wielkich projektów zmieniających przestrzenie miejskie, a także poprzez liczne i zwykle bardzo krytyczne wypowiedzi specjalistów od spraw klimatycznych, społeczników i aktywistów miejskich.
Wszyscy oni w swej argumentacji posługują się także konkretnymi danymi, mówiąc przykładowo, że przy przeciętnej inwestycji w Polsce wycina się 123 drzewa.
Niemal każdego lata padają kolejne rekordy temperatury powietrza, a mimo to włodarze wielu miast ignorują te informacje i przy okazji rewitalizacji jakiegoś terenu, bądź remontu ulicy czy placu, zamieniają do tej pory zazielenione obszary miejskie w betonowe pustynie. Przykłady można mnożyć – Bartoszyce, Białystok, Kutno, Leżajsk, Skierniewice, Wągrowiec, Włocławek.
Miasto Gliwice usuwając z przestrzeni miejskiej drzewa i zieleń, zastępując je granitowymi płytami i kostką brukową, również wpisuje się w ten trend. Po zakończeniu remontu placu czy chodnika, zwykle pod wpływem rozżalonych i zaniepokojonych mieszkańców, samorządowcy zlecają usunięcie kilku płyt i kostek brukowych w połączeniu z nasadzeniem drzewek i krzewów, ale są to działania chaotyczne, kosztowne i zupełnie nieadekwatne do potrzeb i oczekiwań mieszkańców.
Beton i kostka brukowa zalewają kolejne gliwickie place, ponieważ mylnie kojarzone są przez zarządzających przestrzenią miasta z modernizacją, nowoczesnością i reprezentacyjnością.
Jedną z przyczyn lokalnej „betonozy” jest również kwestia kosztów, jakie trzeba zaplanować w miejskim budżecie na pielęgnowanie drzew, krzewów i trawników. Zabetonowanie powierzchni jest tańsze i łatwiejsze w utrzymaniu a równocześnie nikt nie bierze pod uwagę zmian klimatycznych, alarmujących głosów mieszkańców i tego, że w miejscach pozbawionych zieleni nie da się żyć.
Z wyjątkową intensywnością temat „betonozy” wraca w mieście każdego lata. Nasilające się upały i brak cienia dawanego przez drzewa powodują, że ludzie nie znajdują ani skrawka miejsca, by na chwilę usiąść i odpocząć. Dłuższe przesiadywanie na ławce na gliwickim rynku lub skwerze miejskim, dumnie nazwanym Europejskim, grozi udarem słonecznym. Podobny los czeka osoby, które w upalne letnie dni będą przemierzały bądź zatrzymywały się na idealnie zabetonowanym Placu Piastów.
I choć i tam teraz są prowadzone prace przy sadzeniu pewnej ilości roślinności to wątpię, aby ktoś chciał spędzić jakikolwiek czas chociażby na wielkiej płycie betonu, jaka jest tam wybudowana.
Niemniej istotnym dla mieszkańców miasta następstwem betonozy jest zmniejszająca się pod jej wpływem naturalna retencja gleby. Pokryte granitowymi płytami place i szczelnie wybrukowane chodniki zmniejszają naturalną retencję, co powoduje, że wody deszczowe zamiast wsiąkać w glebę spływają po zabetonowanej powierzchni wywołując lokalne podtopienia, a długofalowo sprzyjając suszy, bo naturalnie spływająca woda, zamiast wsiąkać zwyczajnie się marnuje.
W naszym lokalnym miejskim środowisku można już zaobserwować zdecydowany sprzeciw mieszkańców wobec wycinki drzew, usuwania zieleni i zastępowania jej przez beton, granit i asfalt. Potrzebna jest natomiast zasadnicza zmiana myślenia o przestrzeni miejskiej wśród osób zarządzających miastem.
Uleganie „betonozie” musi się stać dla nich powodem do wstydu i musi być przez mieszkańców systematycznie wytykane i napiętnowane.
– Potrzebne są rozwiązania systemowe, zmieniające i dostosowujące obowiązujące przepisy prawne np. zmuszające burmistrzów czy prezydentów miast do wcześniejszej publikacji decyzji o planowanych wycinkach, a także do obowiązkowych konsultacji społecznych takich zamiarów – zaznacza Paweł Kobyliński.
– To prawda, że w Gliwicach mamy również sporo nowych zasadzonych drzew. Każde z nich jest cenne i bardzo mnie cieszy. Fakt posadzenia jednak drzewa w jednej dzielnicy, aby zgadzała się statystyka, nie zmienia tego, że obecnie mamy całe połacie betonowej pustyni, która z roku na rok pochłania nasze miasto – dodaje.
Ja sam jestem wielkim fanem zieleni i drzew, choć zdaję sobie sprawę z kosztów, jakie musi ponosić miasto (czyli my wszyscy), aby utrzymać tereny zielone w należytej kondycji
– podkreśla gliwiczanin. – Przykłady wielu miast na świecie pokazują jednak, ze im więcej zielonych terenów, tym większa satysfakcja z życia mieszkańców na danym terenie. Warto korzystać z takich doświadczeń.
materiał partnera