Od listopada ubiegłego roku wygląda to tak: policjanci z grupy interwencyjnej, wezwani do awantury domowej, sami decydują, czy pozostawienie agresora z rodziną jest bezpieczne i mogą od razu wyrzucić go z domu – bez względu na to, czy ma gdzie pójść. Jako pierwszego nowy przepis dotknął 45-latka z Gliwic.
Mężczyzna od dłuższego czasu był oskarżany o znęcanie się nad partnerką. Kiedy na pomoc kobiecie wezwano policję, 45-latek miał czas tylko na to, by zabrać osobiste rzeczy, po czym, w towarzystwie mundurowych, musiał opuścić mieszkanie.
Podobną akcję policjanci gliwickiego garnizonu przeprowadzili w Knurowie. Sprawca, również 45-letni, bił żonę. Zanim przyjechał patrol, uciekł. Po powrocie nie mógł już wejść do środka. Zdziwił się, gdy na drzwiach zastał zawiadomienie: nakaz opuszczenia lokalu, zakaz zbliżania się, plus… zaproszenie na komisariat.
Kat odizolowany od ofiary
Dotąd taką decyzję podejmował prokurator. Policjanci zatrzymywali, zawozili na tzw. dołek (areszt w komendzie miejskiej), zbierali dowody, przesłuchiwali świadków i efekty pracy przekazywali prokuratorowi. Decyzje były różne. Jeden sprawca trafiał do aresztu, drugi dostawał zakaz zbliżania się, trzeci wracał do ofiary. Inna sprawa – gdy był pijany, zawożono go na izbę wytrzeźwień, skąd szedł prosto do domu.
Co oczywiste, nie wszystkie decyzje były korzystne dla poszkodowanych. Kiedy żona wzywa policję, mąż może się mścić. Nowy przepis ma temu zapobiec. Politycy, nadając większe uprawnienia interweniującym funkcjonariuszom, mają być może nadzieję, że będąc naocznymi świadkami dramatu, zareagują oni zdecydowanie.
Stróże prawa mają jednak serce i dla sprawcy – wyrzucając delikwenta z domu, wręczają mu… ulotkę z adresami miejsc noclegowych.
List od policji na drzwiach
A co, jeśli agresor zdąży uciec, zanim przyjedzie patrol? Tu kolejna nowość. Mundurowi zostawiają mu zawiadomienie, a kopertę, zabezpieczoną foliowym woreczkiem, przyklejają do drzwi mieszkania.
Po powrocie lokator dowiaduje się, że nie może już wejść, za to musi zgłosić się w komisariacie.
Nie posłucha? Trafi za kraty lub zapłaci grzywnę.
– Takie uprawnienia ma nie tylko policja, również żandarmeria wojskowa, w stosunku do żołnierzy. Służby, jeszcze na miejscu interwencji, szacują ryzyko i wystawiają nakaz opuszczenia mieszkania oraz zakaz zbliżania się. Sprawcy nie wolno też przebywać w najbliższym otoczeniu, co oznacza, że nie może schronić się na przykład u sąsiada. Musi opuścić lokal natychmiast i oddać klucze. Zabiera jedynie rzeczy osobiste – tłumaczy podinsp. Marek Słomski, oficer prasowy KMP Gliwice. – Jeżeli uciekł i o decyzji policji dowiaduje się z zawiadomienia, idzie na komisariat, a po swoje rzeczy wraca w towarzystwie mundurowych.
Decyzja obowiązuje 14 dni. Jeśli ofiara nie wystąpi do sądu o jej przedłużenie, sprawca wraca do domu. On sam może napisać do sądu zażalenie.
Gliwiccy policjanci skorzystali już z nowych uprawnień – od listopada osiem razy.
Agresorami byli mężczyźni. W dwóch przypadkach podejrzani poczuli się potraktowani niesprawiedliwie i złożyli zażalenie. Tylko jednemu z nich, mieszkańcowi Zatorza, sąd uchylił zakaz, uznając go za bezzasadny.
Na razie trudno powiedzieć, czy przepis się sprawdzi. Nieoficjalnie część gliwickich funkcjonariuszy go krytykuje.
– Moim zdaniem, służby patrolowe nie powinny być angażowane w interwencje długotrwałe, a te akcje takimi są – mówi policjant jednego z komisariatów, prosząc o anonimowość. – W Gliwicach załóg interwencyjnych mamy mało, a teraz zajmują się one jeszcze wypisywaniem kwitów, wycinaniem, naklejaniem… To robota dla dzielnicowego.
Mundurowi podnoszą problem jeszcze inny. Otóż na barkach policjantów z patroli, często ludziach młodych, dopiero zaczynających służbę, spoczywa obecnie ogromna odpowiedzialność. To od nich zależy, czy ktoś straci dach nad głową.
Marysia Sławańska