– Jeżeli nie ma nad czymś kontroli to pojawia się pole do nadużyć – mówi w rozmowie z 24gliwice Bartosz Rybczak, aktywista miejski, który przez kilka miesięcy dążył do upublicznienia przez urzędników rejestru umów zawieranych z wolnej ręki.
Pod koniec 2014 roku dopiął swego, a rejestr, przez niektórych pół żartem, pół serio ochrzczony „listą Rybczaka” wywołał spore zamieszanie.
Michał Szewczyk, 24gliwice.pl: – Tak naprawdę upomniałeś się o to co powinno zostać wprowadzone już wcześniej.
Bartosz Rybczak: – Cały czas uczymy się nowych rzeczy, mamy młodą demokrację i żeby ona działała coraz sprawniej i aby państwo zdawało egzamin otwartości w stosunku do obywatela, musimy pomagać instytucjom publicznym we wdrażaniu pewnych form przejrzystości.
– W Gliwicach wcale tak łatwo nie było. Musiałeś się trochę „poprzepychać”.
– Dokładnie tak, po drodze spotkała mnie odmowna decyzja administracyjna ze strony Magistratu. Samorządowe Kolegium Odwoławcze pozytywnie jednak rozpatrzyło moje odwołanie i zwróciło decyzję do ponownego rozpatrzenia. Wówczas Urząd Miejski wydał również pozytywną decyzję i od stycznia 2015 roku już z sukcesem prowadzi rejestr umów zawieranych z wolnej ręki.
– To była opieszałość urzędników czy może mieli coś do ukrycia?
– Często jest tak, że jeżeli coś nie jest wymagane prawem to się tego nie wprowadza. Wiemy, że urzędy mają mnóstwo pracy i nie narzekają na nadmiar wolnego czasu, a tu pojawia się kolejna rzecz którą muszą robić dodatkowo. Dlatego nie mam pretensji, że rejestr nie był prowadzony wcześniej. Natomiast, co warto podkreślić, jest to działanie, które zwiększa zaufanie obywateli do urzędników i dodaje przejrzystości ich pracy. Taki rejestr jest także w ich interesie.
[pullquote align=”right” cite=”” link=”” color=”” class=”” size=””]Jeżeli nie mamy wpływu na wydatkowanie naszych pieniędzy, to chciałbym abyśmy mieli chociaż wiedzę, jak są one wykorzystywane.[/pullquote]– W ujawnionych informacjach coś cię szczególnie zaskoczyło?
– Nie miałem żadnych negatywnych oczekiwań. Motywowało mnie zwiększenie przejrzystości działań urzędu. Jednak po opublikowaniu danych za ostatnie lata jest sporo takich umów, które budzą moje wątpliwości. Wydaje mi się, że mamy dużo pilniejszych potrzeb niż te, na które przeznaczamy fundusze. Sztandarowym przykładem jest umowa z Erykiem Mistewiczem na szkolenia urzędników z komunikacji w internecie. Łącznie na ten cel przeznaczono około 250 tysięcy złotych. Nie wiem czy urząd potrzebował takiego szkolenia, a przede wszystkim nie widzę jego efektów. W ostatnich dniach pojawił się też ciekawy wpis w rejestrze na kwotę 35 tysięcy złotych na opracowanie scenariusza i programu oprawy artystycznej pikniku świątecznego. Wydaje się, że taki program to kilka godzin pracy i spisanie tych pomysłów na dwóch stronach A4. Jeżeli tak jest w rzeczywistości, to ta kwota wydaje się bardzo wysoka. Poprosiłem o przesłanie skanu tej umowy więc wkrótce powinienem wiedzieć coś więcej.
– Patrzysz urzędnikom na ręce od tej najwrażliwszej strony, bo nikt nie lubi kiedy zagląda się mu do portfela.
– Zawsze irytował mnie fakt, że nie mamy wpływu na nasze pieniądze, które oddajemy państwu w różnych podatkach i opłatach. Jeżeli nie mamy wpływu, to chciałbym abyśmy mieli chociaż wiedzę, jak te pieniądze są wykorzystywane i na co są wydawane. Jeżeli okazuje się, że są takie sposoby na ich wydawanie, które nie wymagają publikacji, to od razu zapala się czerwona lampka. Jeżeli nie ma nad czymś kontroli to pojawia się pole do nadużyć.
– Z perspektywy osoby stale monitorującej stan miejskiej kasy, uważasz że w Gliwicach wydajemy pieniądze z głową?
– Ocena wydatków miasta jest zawsze bardzo subiektywna. Miasto na pewno jest w dobrej sytuacji finansowej. Mamy niskie zadłużenie i świetne pozycje we wszelakich rankingach. Natomiast uważam, że wiele przeprowadzanych w tej chwili inwestycji w mieście jest niepotrzebnych. Na przykład hala Gliwice, która będzie katalizatorem zmian i rozwoju miasta, ale obawiam się, że koszty jej utrzymania będą bardzo wysokie. Zwróćmy uwagę, że budowa obiektu jest bardzo zaawansowana, a nadal nie mamy kalendarza imprez.
– Mówisz: „Jawność sprzyja Gliwicom” (tak nazywa się prowadzona przez ciebie strona na facebook’u), ale czy dzięki temu urzędnicy sprzyjają mieszkańcom? Jest tu wyraźna korelacja, która dotyka przeciętnego Kowalskiego?
– Jak najbardziej. Z jednej strony determinuje urząd do lepszego korzystania ze środków publicznych, z drugiej, buduje zaufanie do działań urzędu. Jeżeli mamy wiedzę co dzieje się za kulisami, to mamy też większe zaufanie. Poza tym jawność pobudza samych mieszkańców do zainteresowania miastem. Tak naprawdę, finanse to chyba główny bodziec naszego zainteresowania sprawami publicznymi. To jest kamyczek, który porusza lawinę.
– Po upublicznieniu rejestru, jawność finansów w Gliwicach to w tej chwili temat zamknięty czy nadal trzeba jej pilnować?
– Jawność sama w sobie jest bardzo szerokim tematem. To nie jest tylko kwestia finansów publicznych, ale też np. publikowania stenogramów z posiedzeń komisji Rady Miasta. Jawność to też publikacja kalendarza spotkań prezydenta, którego u nas się nie udostępnia. Odpowiednie pisma w tej sprawie już wysłałem.
Bartosz Rybczak – (ur. 1987) gliwiczanin, politolog, aktywista miejski, prowadzi na facebook’u stronę Jawność sprzyja Gliwicom. Po długich staraniach w 2014 roku doprowadził do upublicznienia przez Urząd Miejski w Gliwicach rejestru umów zawieranych z wolnej ręki. To dokument przedstawiający wydatki miasta dokonywane na mniejszą skalę, niewymagające publikacji w Biuletynie Informacji Publicznej.