– Ratuję teatr w Gliwicach, a nie GTM. Uważam, że czas GTM już minął i nie ma tu już czego ratować
– mówi w wywiadzie dla „Miejskiego Serwisu Informacyjnego” Grzegorz Krawczyk, od września ubiegłego roku dyrektor Gliwickiego Teatru Muzycznego. Muzyczną formułę teatru próbują ratować artyści. Napisali list otwarty do prezydenta Zygmunta Frankiewicza, w którym domagają się odwołania Krawczyka. – Aprobujemy działania dyrektora – informuje prezydencki rzecznik.
Stroniący do niedawna od informowania o przyszłości placówki, dyrektor na łamach urzędowej gazety zapowiedział powstanie „teatru bez przymiotników”. – Nadszedł czas, aby dostroić tutejszy teatr do wizerunku miasta współczesnego, miasta inteligencji – mówi.
Przypomnijmy, „strojenie” rozpoczęło się pod koniec ubiegłego roku, kiedy w placówce nastąpiła fala zwolnień. Pracę straciło kilkadziesiąt osób, a zespół muzyczny został okrojony o połowę.
– Rozumiem ich. Jestem dla tych osób, dla ich rodzin, tym, który burzy ich świat, ich życie. Nie mam do nich cienia pretensji, mam je natomiast do poprzedniego wieloletniego zarządu teatru. Tam było źródło problemu, a nie w artystach, w muzykach, czy w innych pracownikach, którzy przez lata, w dobrej wierze, wykonywali to, co im robić polecano – mówi Krawczyk.
Nowy dyrektor zapowiedział m.in. definitywną rezygnację z dotychczasowej formuły Gliwickich Spotkań Teatralnych i przekształcenie GTM w Teatr imienia Tadeusza Różewicza w Gliwicach, czyli jak mówi „miejską instytucję artystyczną, której misja wyrasta nie tylko z wielkiej tradycji teatralnej, ale przede wszystkim z powinności wobec aktualnych kulturalnych potrzeb mieszkańców”. Grzegorz Krawczyk odniósł się także do ponad 60-letniej historii wystawiania operetek w Gliwicach.
– Na temat tego, czemu operetka służyła, szczególnie w PRL-u, można toczyć spory. W październiku 1952 roku, czyli w apogeum stalinizmu, w miejscu dawnej restauracji ?Neue Welt? (Nowy Świat), grupa entuzjastów, przy solidnym wsparciu komunistycznych decydentów, powołała do życia Operetkę Śląską, pierwszą w bierutowskiej Polsce instytucję dedykowaną podkasanej muzie – odpowiada Krawczyk. – Co działo się w owym czasie w Polsce i z polską kulturą, wspominać chyba nie trzeba. Publiczność, która przybywała tutaj tłumnie, dostała od nowej władzy ludowej rozrywkę i przez dziesięciolecia oklaskiwała podboje burżuazyjnych baronów uwodzących seksowne podkuchenne. Czy należy tę formę rozrywki nadal finansować z publicznych pieniędzy? Wątpię – komentuje dyrektor. Cały wywiad można przeczytać na stronie Urzędu Miasta.
– Bardzo pozytywnie przyjąłem to, co dyrektor Krawczyk przekazał w wywiadzie. W kontekście jego poprzedniego milczenia otrzymaliśmy bardzo konkretny przekaz, będący w części diagnozą choroby, która zabiła GTM (od lat ją znałem), a w części prezentacją strategicznych założeń na przyszłość (od dawna na nie czekałem). To zdecydowanie pozytywne zmiany. Cieszę się, że z wywiadu można wyczytać, iż artyści GTM jednak nie zostaną zostawieni samym sobie – komentuje Dariusz Jezierski, reżyser teatralny od lat bacznie śledzący działalność GTM i od początku teatralnego sporu broniący dyrektorskich decyzji.
Innego zdania są artyści.
– Dyrektor od początku objęcia przez niego stanowiska, nie komunikował się z zespołem. Nie dokonał żadnej oceny kompetencji zawodowych pracowników zwalniając pierwsze 50 osób, a niedługo kolejne 60 straci pracę z powodu wygaśnięcia ich umów.
Doprowadził do frustracji zespołu świadomie podając informacje sprzeczne z podejmowanymi działaniami. O jego wizji teatru i toczących się zmianach dowiadujemy się post factum (z wywiadu, do którego się odnosimy). Wcześniej o nadchodzących przekształceniach mogliśmy jedynie spekulować na podstawie podejmowanych przez dyrektora działań i treści wręczanych nam wypowiedzeń – napisali w oświadczeniu.
Z nowym dyrektorem nie zgadza się także jego poprzednik, wieloletni dyrektor GTM Paweł Gabara (obecnie dyrektor Teatru Wielkiego w Łodzi).
– Każdy nowy dyrektor teatru ma prawo do zaprezentowania swojej koncepcji funkcjonowania instytucji. Nie mogę jednak zgodzić się z tym, że obecny szef Gliwickiego Teatru Muzycznego Grzegorz Krawczyk próbuje teraz zanegować całą 15-letnią działalność tej sceny, uderzając przy tym nie tylko we mnie, ale również w cały wspaniały zespół artystyczny i pozostałych, oddanych teatrowi ludzi – napisał w oświadczeniu dla mediów Gabara. – Lekceważenie przez obecnego dyrektora kilkudziesięcioletniej tradycji operetkowej w Gliwicach jest zaskakujące zwłaszcza w kontekście przygotowywania przez niego wystawy o historii operetki oraz zlecenia napisania książki na ten temat – dodaje.
Petycja pod obroną GTM do prezydenta Gliwic i ministerstwa kultury podpisana została już przez prawie 6 tysięcy osób, a poparcie dla gliwickich artystów wyraziły zespoły teatralne z całej Polski. Sprawa jest też gorąco komentowano w mediach wojewódzkich. Wśród zapraszanych gości są jednak przedstawiciele tylko jednej strony sporu – artyści. Władze Gliwic oraz dyrektor Krawczyk konsekwentnie odmawiają udziału w programach (m.in. Radia Katowice i TVP Katowice).
– GTM ma dyrektora powołanego przez Miasto. Jego działania są przez Miasto aprobowane, a bezpośrednia ingerencja w codzienną działalność teatru nie wchodzi w rachubę. Instytucje kultury mają zgodnie z prawem daleko posuniętą autonomię i nikt dyrektorem ręcznie nie steruje – przekonuje nas Marek Jarzębowski, rzecznik prezydenta Gliwic.
Na poniedziałek dyrektor Krawczyk zapowiedział przedstawienie nowego szefa artystycznego gliwickiej sceny, który opowie o planach repertuarowych na nowy sezon.
SŁUŻBA OBOJĘTNOŚCI
Michał Szewczyk
250 tysięcy złotych kosztowała Miasto współpraca z Erykiem Mistewiczem. Speca od wizerunku w Gliwicach ponoć już nie ma (tak twierdzi Magistrat), ale najwyraźniej otrzymana przez urzędników nauka trafiła na podatny grunt.
„Wywiad” jak dyrektorskie oświadczenie, pytania jak śródtytuły, dziennikarz z kierownikiem promocji za plecami. Sugestywne uderzenie „komuną” w fundamenty założycielskie operetki, a potem wbicie klina między artystów (bliżej nieskonkretyzowana zapowiedź przyszłej współpracy). I jeszcze ten Różewicz wyciągnięty z kapelusza. Od lat przez Urząd zapomniany (mieszkańcy musieli upominać się nawet o pamiątkową tablicę), teraz posłuży za kamuflaż, jak atrakcyjne opakowanie „dobrej zmiany”.
Na koniec magistracką „prawdę” (w której zabrakło miejsca na choćby zdanie komentarza drugiej strony), przekazano do publikacji mediom wspieranym finansowo i zaprzyjaźnionym z Magistratem. Tak aby – parafrazując pewne przysłowie – powtórzyć ją tysiąc razy.
Gdzieś w oddali (głównie w mediach wojewódzkich) słychać głos artystów. Czasu nie znaleźli dla nich prezydent, ani jego zastępcy. Rozmawiać nie chcieli też radni i naczelniczka od kultury. Zbiorowe uniewrażliwienie, mur obojętności zbudowany za publiczne pieniądze. Za jakiś czas, już w zupełnie innym kontekście, ktoś znowu się o niego rozbije. Ktoś, kogo racje będą inne niż tych, którzy mu służą – urzędników.