Gliwice roku 1945 to ogromny kocioł pełen osobistych krzywd i strachu o jutro, wszystkich, którym dane było zetknąć się z tym miastem.
Z jednej strony są dotychczasowi niemieccy mieszkańcy – dla nich w zasadzie wojna istniała tylko w radiu i w gazetach, bo dopiero rok 1944 nakazał wszystkim dosłownie mężczyznom udać się na front.
Z drugiej strony są przyszli mieszkańcy Gliwic, wyrzuceni ze swych domów na wschodzie przedwojennej Polski. Przywożeni w wagonach towarowych, ze skromnym dobytkiem, którzy jak żywe przedmioty mieli być ustawieni przy ciepłym jeszcze piecu kuchennym wyrzuconych przed chwilą niemieckich gliwiczan.
Wzajemna nienawiść do siebie tych zwykłych ludzi jest chyba zrozumiała. Istnieje do dziś niestety. Bo jak zrozumieć nakaz natychmiastowego opuszczenia domu rodzinnego i miasta, w którym żyły całe pokolenia krewnych, znajomych i przyjaciół? Zdanie to dotyczy obydwu stron.
Dopełnieniem nieszczęścia była propaganda komunistyczna, która wtłoczyła do wielu głów przekonanie, że zasiedlane są tereny wyzwolone od Niemców. Że są wrogami, i należy ich jak najszybciej usunąć z miasta. Zwłaszcza ówczesne dzieci poddano w szkole takiemu praniu mózgów, że do dziś, jako już 80-latkowie dalej są przekonani, że są repatriantami powracającymi do swojej ojczyzny.
A przecież słowo repatriant użyte tu jest całkowicie bezprawnie. Jest akurat odwrotnie ? Kresowianie zostali wyrzuceni ze swojej ojczyzny by zasiedlić czyjąś ojczyznę! Urząd Repatriacyjny, wieszane na ratuszu tablice pamiątkowe z okazji kolejnych rocznic „wyzwolenia”, podręczniki szkolne, gdzie Rosjanie to „wyzwoliciele” i dawny pomnik z gwiazdą na pl. Piłsudskiego jako hołd dla „wyzwolicieli” – to tylko niektóre przykłady elementów kilkudziesięcioletniego prania mózgu.
Nie ma się co dziwić zatem, że większość zabytków i dzieł sztuki z niemieckiego okresu miasta została bezpowrotnie zniszczona, tym bardziej że istniał formalny nakaz dla mieszkańców Gliwic oddawania wszelkich materiałów, przedmiotów i dzieł sztuki znalezionych w zasiedlonych po Niemcach mieszkaniach.
Z drugiej strony nie można zrozumieć jak niemieccy mieszkańcy wojennych Gliwic mogli nie zauważyć istnienia w mieście aż czterech obozów koncentracyjnych dla jeńców z prawie całej Europy, jak można było nie zauważyć istnienia kilkudziesięciu mniejszych obozów jenieckich, w których trzymano żywą siłę roboczą dla gliwickich zakładów pracy?
Propaganda hitlerowska też nie próżnowała, wtłaczając z kolei do głów niemieckich gliwiczan „prawdę”, że w obozach tych byli bandyci i więźniowie karni. Ale dlaczego nagle parę tysięcy „bandytów” znalazło się karnie w Gliwicach? Jak to możliwe, że w okolicznych gospodarstwach niemieckich zatrudniano darmową polską, francuską, czy włoską siłę roboczą, z ochotą korzystając z nadarzającej się okazji?
Wzajemnych oskarżeń istnieje mnóstwo i wszystkie są w pełni zasadne. Młyny wojny mielą wszystko i wszystkich dokładnie, jeszcze długo będą zapewne pracowały.
Z PAMIĘTNIKA STRACHU
Wiktor – Na cmentarzu w Wójtowej Wsi stoi tablica nagrobna upamiętniająca śmierć 25 mieszkańców domu przy ul. Pszczyńskiej 48 (róg Jasnej i Pszczyńskiej). Rosjanie ustawili przed istniejącymi do dziś komórkami wszystkich 25 mieszkańców domu i po prostu rozstrzelali. Były tam dzieci; 7-letni Helmut i 3-letni Erwin, ich matka 33-letnia Anna oraz 75-letni dziadek Bernard, cała rodzina doktora Hoffmanna oraz złapani mężczyźni od 50 do 78 lat. Był nawet jeden Francuz- Jagues Gerard, prawdopodobnie uciekinier z któregoś z obozów pracy. Uciekł Niemcom, a zabili go Rosjanie – to prawdziwy chichot wojny.
Autor – Bardzo możliwe że znaleziono w budynku flagi lub portrety hitlerowskie. Bo wtedy właśnie Rosjanie zabijali wszystkich mieszkańców domu. Odwiedziłem cmentarz i ten budynek – to zwykły gliwicki stary dom, zwykli nowi mieszkańcy, życie toczy się tu dalej – choć wszyscy wiedzą co stało się na ich podwórku 70 lat temu.
Klara – Miałam w 45 roku 14 lat i kiedy rodzice usłyszeli że ulicą idą Rosjanie, szybko wysłali mnie wraz koleżanką do swoich znajomych przy ul. Zabrskiej, gdzie miało być bezpieczniej dla młodych dziewcząt. Pech chciał, że tam też pojawili się żołnierze. Uciekłyśmy na III piętro, gdzie przez okno na strychu wyszłyśmy na stromy dach. Stałyśmy całą noc na dachu tuż obok okna, żeby nie było nas widać ze strychu. Kiedy dziś patrzę na to miejsce, nie mogę uwierzyć, że w styczniową zimną noc stałam 20 metrów nad ulicą bojąc się nawet ruszyć. Nad ranem wróciłyśmy do domu. Nie pamiętam czy płakałam czy nie płakałam – ważne że żyłam.
Istniejące obozy pracy w jakiejś tam części nie były całkiem ewakuowane do Niemiec i zaraz po wkroczeniu Rosjan ci biedni ludzie wyruszyli w miasto w poszukiwaniu jedzenia i wolności. Strasznie się ich baliśmy, bo kradli wszystko co wpadło w ich ręce, ale szybko zniknęli z dzielnicy hutniczej.
Kiedy Rosjanie pojawili się na Robotniczej, jeden z naszych sąsiadów, pan Liko widział ich przerażające postacie przez okno. Atak serca powalił go na podłogę i sąsiedzi musieli go jako samotnego pochować na cmentarzu Hutniczym. Grób wykopał stary grabarz Moch, a ja, 14 letnia dziewczynka z mamą i jeszcze jedną sąsiadką zawiozłyśmy go na wózku na cmentarz.
Autor – analiza danych z rocznika statystycznego Gliwic wyraźnie wskazuje na gwałtowny wzrost liczby urodzin w roku 1946 – to właśnie efekt gwałtów Rosjan. Urodziło się wtedy 2334 dzieci, kiedy w 45 roku tylko 1848. Zastanawiający jest również nagły skok urodzin w roku 1944 – tu zapewne rolę swoją odegrali odchodzący masowo w 1943 roku na front niemiecki ojcowie gliwickich rodzin. Nie wiedząc czy wrócą żywi, chcieli zapewne zostawić po sobie chociaż potomka.
Anna – Moja babcia mieszkała przy ul Baildona, kiedy front się przetoczył, wszyscy myśleli że już będzie spokój. Ale to dopiero był początek. Za regularnymi oddziałami wojsk posuwały się równie regularne hordy szabrowników i zwykłych bandytów. W poszukiwaniu łupu przeszukali również dom mojej babci i gdy nie chciała go dobrowolnie opuścić, po prostu zepchnęli ze schodów. Pochowano ją na cmentarzu Hutniczym.
Z PAMIĘTNIKA UPOKORZENIA
Stanisław – Wyrzucono nas z domu na wschodzie, kazano zapakować do wagonu najpotrzebniejsze rzeczy i wywieziono. Do wagonu ładowano cztery rodziny z dobytkiem, czasami był też koń czy krowa. W Gliwicach dotarliśmy do Bojkowa. Tu kilka dni mieszkaliśmy na podwórzu gospodarstwa bo właściciel domu – Niemiec jeszcze nie był wywieziony. Mieliśmy ze sobą mały żelazny piecyk i na nim gotowaliśmy jedzenie. Gospodarz na pewno patrzył z okna na nas i co mógł wtedy czuć wiedząc, że za moment go wywiozą, a my wejdziemy do jego domu?
Kazimierz – Przyjechałem z okolic Tarnopola wraz z rodzicami do Szywałdu (Bojkowa).
Dostaliśmy gospodarstwo rolne podobne do tego, które zostawiliśmy na wschodzie. Nie było łatwo wyżyć z niego, bo nie mieliśmy żadnych maszyn ani nawet konia, chleb i żywność wydawano nam co parę dni, odnotowując to w dokumentach.
Klara – Mama zdecydowała, że nie wyjedziemy z Gliwic, bo nasz ojciec jak wróci z wojny, nie odnajdzie nas przecież już nigdy. Musieliśmy więc złożyć przysięgę wierności Polsce i udowodnić że jesteśmy Polakami. Nie rozumiałam jako dziecko, dlaczego muszę mówić w obcym dla mnie języku, żeby coś tam udowodnić. Mama uczyła mnie długo pacierza po polsku i w ten sposób przekonałam urzędnika o mojej polskości.
Musiałam iść do polskiej szkoły żeby uczyć się języka. Była to szkoła przy ul. Hutniczej. Chodziły tam głównie dzieci polskie, które przyjechały ze wschodu. Ile musiałam wycierpieć wyśmiewania i wyszydzania? Śmiali się wszyscy z mojego języka, pamiętam do dziś ile musiałam znieść upokorzenia, kiedy na bułkę powiedziałam po śląsku „żymła”.
Z PAMIĘTNIKA ŻYCIA CODZIENNEGO
Zdzisława – pierwsze dni w Gliwicach po przyjeździe z Kresów to czas poszukiwania głównie żywności. Rodzice wyruszali aż pod Bojków, by na polach wykopać jakieś kartofle czy buraki.
Woda już była w kranach, tak samo jak prąd. Za prąd płaciło się urzędniczce z GZUT-u. Gorzej było z węglem do palenia. Zapasy po Niemcach w piwnicy szybko się skończyły. Węgiel przeważnie kradło się z wagonów wąskotorówki, która przecież jeździła przez całą dzielnicę, a wagony pełne węgla stały na torach. Na placu Krakowskim istniało targowisko, gdzie można było kupić czasami jakąś żywność. Czym się płaciło? Były to banknoty polskie, ale jakieś mi nieznane, bardzo duże.
Klara – po żywność trzeba było jechać wózkiem do Bojkowa, tam mieszkali jeszcze Niemcy i nam czasami coś dali. Ale nie można było jechać drogą w kierunku Bojkowa, bo nią jechały czołgi i samochody wojskowe. Drogi polne wzdłuż lotniska były zaminowane, więc jedyna możliwość przejechania wózkiem po kartofle to tory kolejki wąskotorowej. Jechało się długo tymi torami bo wózek podskakiwał przecież na podkładach kolejowych. Po chleb chodziliśmy też na ul. Zimnej Wody pod dzisiejszą szkołę. Tam wówczas był urządzony lazaret wojskowy i żołnierze widząc głodne dzieci rzucali przez okna chleb. Potem mama ten wyżebrany chleb układała na stole, każdemu po kromce.
Był krótki okres, kiedy nie było ani wody w kranach ani prądu. Siedziało się w domu po ciemku, a wodę braliśmy ze studni u znajomej na działkach koło Sośnicy, albo mama topiła śnieg. Węgiel do pieca zabieraliśmy z wagonów kolei wąskotorowej. Koło nas była przecież duża bocznica kolejowa i sporo wagonów z węglem tam stało porzuconych.
Autor – Na początku 1945 roku ukazała się też pierwsza mapa Gliwic z polskimi nazwami ulic, wykonana ręcznie przez Eugeniusza Hermana oraz Plan – Informator Miasta Gliwice z mapą wykonaną także ręcznie przez Stanisława Słowika.
W roku 1944 wydrukowano w Moskwie pierwsze papierowe pieniądze dla Polski. Nie było wtedy monet, jedynie banknoty – 50 groszy, 1, 2, 5, 10, 20, 50, 100, 500 zł.. Wymieniano je dekretem z 1945 roku na ziemiach „wyzwolonych” w stosunku 1 zł za 2 marki niemieckie albo 1 rubla radzieckiego.
Przedstawiłem wspomnienia kilku tylko gliwiczan, a każdy z żyjących wówczas mieszkańców miasta ma przecież swoją własną historię. Nie ma niestety sposobu by je wszystkie spisać. Tym, którzy jednak nie przeżyli pierwszych powojennych miesięcy 1945 roku, postawiono przed paru laty na cmentarzu przy ul. Kozielskiej pamiątkowy pomnik „Pamięci mieszkańców Gliwic pomordowanych przez wojska radzieckie podczas działań wojennych w styczniu 1945 roku”.
Marian Jabłoński
archiwum 2015