Choć jest najmłodszym kandydatem w walce o fotel prezydenta Gliwic, ma już za sobą dwie kadencje w roli radnego.
Z wykształcenia politolog, od lat właściciel agencji reklamowej, a prywatnie m.in. mąż, ojciec i miłośnik biegów długodystansowych. W „Miejskiej” rozmawiamy z kandydatem PiS w wyborach prezydenckich – Jarosławem Wieczorkiem.
Wywiad z Jarosławem Wieczorkiem to ostatni z cyklu wywiadów, które przeprowadziliśmy ze wszystkimi kandydatami ubiegającymi się o fotel prezydenta Gliwic.
Przeczytaj też rozmowy z: Borysem Budką, Dariuszem Jezierskim, Małgorzatą Tkacz-Janik, Markiem Widuchem, Zygmuntem Frankiewiczem
Michał Szewczyk, Gazeta Miejska – PiS w ogólnopolskich sondażach wypada ostatnio coraz lepiej, upatruje Pan w tym szansy także dla siebie?
Jarosław Wieczorek – Tak, pokazały to ostatnie wybory uzupełniające do Senatu. Pomimo tego, że niektóre media próbowały przekazać niekorzystną tendencję sondaży dla PiSu, wygraliśmy 3:0. Wygraliśmy wyraźnie również tu na Śląsku, w Rybniku. Myślę zatem, że szanse na zwycięstwo są w Gliwicach znacznie większe niż cztery lata temu.
– Gliwice uchodzą za bastion Platformy Obywatelskiej. Mówi się, że nawet prezydent Frankiewicz nie akcentuje faktu, że z PO nie ma już nic wspólnego, bo z racji przeszłości kojarzony bywa przez niektórych wyborców z tą partią.
– Na Śląsku Prawu i Sprawiedliwości faktycznie nie łatwo jest wygrywać wybory. Ale w wyborach samorządowych decydują nie tylko szyldy partyjne, ale przede wszystkim kompetentni ludzie. My takich kandydatów mamy. Możemy „zrobić” dobry wynik i sprawić niespodziankę.
– Nie za długo zwlekał Pan z kampanią wyborczą? Póki co Jarosława Wieczorka na billboardach czy w mediach było najmniej.– W przeciwieństwie do niektórych moich kontrkandydatów, w gliwickiej opinii publicznej funkcjonuję już od wielu lat.
Od ośmiu lat jestem radnym. Zdążyłem, mam nadzieję przekonać wiele osób i liczę, że to zaprocentuje.
Myślę, że ostatnie dwa tygodnie to okres wystarczający na dotarcie z programem do wyborców. Ludzie interesują się na kogo oddać głos w ostatnim etapie kampanii. To nie jest nawet ostatni tydzień, ale często okres tzw. ciszy wyborczej.
– Liderem na liście PiSu w jednym z okręgów jest radny Zdzisław Goliszewski. W naszym niedawnym zestawieniu pod względem opuszczonych posiedzeń Rady Miasta i liczby wniesionych interpelacji wypadał najgorzej ze wszystkich. To dobry materiał na „jedynkę”, a tym bardziej na radnego?
– Na pracę radnego nie można patrzeć wyłącznie przez pryzmat cyfr, czy obecności. Donald Tusk będąc premierem był jednym z najczęściej opuszczających parlamentarne posiedzenia. Każdy z radnych prowadzi aktywne życie zawodowe. Radny Goliszewski jest przewodniczącym związku zawodowego w Bumarze Łabędy. W imieniu obrony miejsc pracy często musi jeździć na różne zebrania ogólnopolskie, więc nie jest prawdą, że nie działa dla dobra Gliwic, wręcz przeciwnie. Poza tym chciałbym podkreślić, że w tym samym zestawieniu PiS ma także dwóch najaktywniejszych radnych ? Jarosława Gonciarza i mnie.
– W Radzie Miasta jest Pan przewodniczącym Komisji Budżetu i Finansów. Jak Pan ocenia wpływ na finanse Gliwic budowanej właśnie hali Gliwice?
– Z gigantycznymi obawami. Jeśli będziemy musieli sfinansować wszystko sami, to będzie to ogromne zagrożenie dla budżetu. Gliwice na to co prawda stać, ale prawdziwym problemem jest nawet nie tyle to, za co halę wybudować, ale jak ją zagospodarować w przyszłości. Bardzo często strona prezydencka podnosiła argument, że obiekt cieszy się ogromny zainteresowaniem tzw. operatorów, czyli potencjalnych zarządców hali. Jak się jednak okazuje, do tej pory nie udało się wyłonić zwycięzcy przetargu. Trzeba ponadto pamiętać, że to jest obiekt, którym nie można zarządzać wyłącznie z punktu widzenia i w skali lokalnej. Mieliśmy być pierwszą najnowocześniejszą halą w Polsce. Jednak doszedł Kraków, który ma świeżo oddaną i nieco większą halę, o której wiemy, że odbędą się tam mecze mistrzostw siatkówki w 2017 roku. Jest Atlas Arena w Łodzi, hala we Wrocławiu, czy wreszcie blisko położone obiekty w Ostrawie i Katowicach.Jeżeli nie znajdziemy operatora zagranicznego, albo kogoś z najwyższej czołówki krajowej, to prawdopodobnie będziemy musieli dopłacać do tej inwestycji niemałe pieniądze przez wiele lat.
– Mówi Pan o obawach, ale jako ewentualny przyszły prezydent Gliwic, ma Pan pomysły jak ten obiekt zagospodarować?
– Potrzebujemy bardzo mocnego operatora, który będzie potrafił ściągać do Gliwic gwiazdy światowego formatu i imprezy sportowe cieszące się popularnością i wysokim wskaźnikiem medialności. Ale z drugiej strony tego typu hala jest też pewnego rodzaju magnesem i prestiżem, który pozycjonuje nasze miasto wśród tych, najbardziej liczących się w Polsce. Nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądała konkurencja ze Spodkiem, ale czuję podskórnie, że te wszystkie kłody podkładane Gliwicom, a dotyczące unijnego dofinansowania, są związane z tym, że nasza hala będzie w pierwszym rzędzie konkurencją właśnie dla Spodka.– Pozostając zarówno w temacie sportu, jak i finansów – miasto powinno być większościowym udziałowcem Piasta Gliwice?
Finansowanie publiczne klubu piłkarskiego powinno być prowadzone przez okres przejściowy.
W tej chwili trzeba podjąć błyskawiczne działania, by Piast Gliwice stał się inwestycją prywatną, a miasto Gliwice „wyciszyło” dofinansowanie dla klubu. Dziesięć milionów złotych na piłkę nożną, wobec nieco ponad miliona na wszystkie pozostałe dyscypliny, to absolutne nieporozumienie. Trenerzy szermierki, judo, czy karate ledwo wiążą koniec z końcem, żeby wynająć obiekty do uprawiania sportu, dodać należy, że ceny za taki wynajem są horrendalnie wysokie. Ci szkoleniowcy mają gigantyczne zasługi dla Gliwic, ale zastanawiają się często, czy nie zakończyć tej działalności. Widzą niesprawiedliwość i to, że miasto Gliwice finansuje wysokie kontrakty piłkarzy. Tym bardziej, patrząc na frekwencję na stadionie, można, a nawet trzeba mieć tego typu wątpliwości. Jestem kibicem zarówno polskiej reprezentacji, jak i śląskich klubów, ale w tej kwestii należy zachować absolutny obiektywizm. W Piaście klimat nie jest zdrowy, bo władze klubu przyzwyczajone są do takiego modelu, w którym można liczyć na miasto, które dołoży do klubowej kasy niezależnie, co będzie się działo.
– W mijającej kadencji, często mówiło się o nieformalnej koalicji PiS i ugrupowania prezydenckiego. Zygmunt Frankiewicz jest dobrym prezydentem?
– Proszę mi wybaczyć, ale z racji prowadzenia swojej kampanii nie podejmę się oceny obecnego prezydenta, czyli kontrkandydata, podobnie, jak nie oceniam innych kandydatów. Podtrzymuję jednak stanowisko Prawa i Sprawiedliwości i jestem za ograniczeniem kadencyjności w samorządach. Władza trwająca wiele lat często powoduje, że w pewnym momencie kończy się pasja i silne zaangażowanie. Jeżeli prezydent, burmistrz, czy wójt ma perspektywę czterech czy ośmiu lat, to musi po tych latach zejść z stanowiska i rozliczyć się z wyborcami ze swoich osiągnięć. Obecnie, o tym, kto zostaje prezydentem najczęściej decyduje popularność i rozpoznawalność kandydata, a nie program, czy kompetencje.
– Czyli gdyby Zygmunt Frankiewicz rządził tylko przez osiem lat, Gliwice byłyby obecnie w lepszym miejscu?
– Myślę, że każdy, kto wie, że ma kontrakt na czas określony i po tym czasie będzie oceniany, swoje zadanie lepiej będzie realizował mając świadomość, że każdy dzień trzeba spożytkować jak najlepiej podpisując uprzednio kontrakt na określoną kadencję. Tak działają prezesi w wielu spółkach, którzy muszą do siebie przekonać radę nadzorczą i z jej wyboru podpisują kontrakt. Z pewnością byłoby to lepsze rozwiązanie dla miasta i całej społeczności.
– Sugeruje Pan pewną opieszałość w zarządzaniu miastem przez obecną ekipę?
– Przede wszystkim brak „świeżości”.
Miastu potrzebny jest taki oddech, dzięki któremu będziemy mogli pozycjonować się razem z największymi ośrodkami w Polsce.
Ostatnio niestety zaczynają nas przeganiać nawet mniejsze miasta, jak Rybnik. Nasze umiejscowienie na mapie Europy jest genialne. Perspektywy na rozwój Gliwic są fantastyczne. Trzeba tylko wyjść do mieszkańców z konkretną wizją.
– Dlaczego ten powiew świeżości powinien wnieść właśnie Jarosław Wieczorek?
– Trudno mówi się o swoich walorach, tak by nie zostać oskarżonym o pychę. Niemniej, chciałbym podkreślić, że już osiem lat pełnię funkcję radnego. Doskonale znam każdy zakątek Gliwic. Tu mieszkam z rodziną, tu prowadzę swoją firmę, znam doskonale problemy przedsiębiorców, ale także zwykłych mieszkańców, emerytów, rodzin, młodzieży i dzieci. Obecna władza jest od tych zwykłych problemów codzienności niestety trochę oddalona. Jestem również najmłodszym kandydatem, co także poczytuję za swój atut. To wszystko daje gwarancję, że miasto będzie przeze mnie prowadzone z nowym duchem i pomysłami wykraczającymi poza naturalne postrzeganie.– Jaki wynik w nadchodzących wyborach będzie dla Pana satysfakcjonujący?
– Byłbym nieuczciwy wobec wyborców, gdybym powiedział, że nie chcę wygrać. Będziemy też starali się o to by uzyskać większość w Radzie Miasta. Liczymy na 6-8 mandatów. Ale jestem też realistą i mam świadomość, że będzie o to niesłychanie trudno. Wierzę głęboko w to, że w Gliwicach 16 listopada nie zapadnie konkretne rozstrzygnięcie w wyborach prezydenckich, a nasz program wyborczy będziemy mogli skonfrontować dwa tygodnie później w drugiej turze.