Przewidywalna i miałka, taka była dobiegająca końca kampania wyborcza w Gliwicach.
Choć o fotel prezydenta walczy sześciu kandydatów, skoncentrowali się oni głównie na tradycyjnym roznoszeniu ulotek i billboardach. Do rangi najbardziej spektakularnej inicjatywy urasta roznoszenia kawy w kubkach „PoBudka dla Gliwic”. Notabene nie przez samego kandydata, a głównie przez jego współpracowników.
Akcent gastronomiczny przygotował też komitet Małgorzaty Tkacz-Janik, który 11 listopada rozdawał biało-czerwone pierniczki. „Gliwice to my” jako pierwsi ruszyli do wyborczej walki organizując jeszcze przed rozpoczęciem kampanii konferencję zapowiadającą start w wyborach. Jednak na ulicach najpierw tradycyjnie zobaczyliśmy kandydata Marka Widucha.
Tradycyjnie też, dokładnie w tych samych miejscach co zawsze, a i plakat wyborczy dziwnie przypominał ten z poprzednich wyborów.„Na zawiśnięcie” dopiero w ostatnich dwóch tygodniach pozwolił sobie Jarosław Wieczorek. Kandydat PiS długo w kampanii praktycznie nie istniał, ale jak ruszył, to zdominował tzw. ekspozytory wielkopowierzchniowe. Nie było go tylko tam gdzie pojawił się Zygmunt Frankiewicz albo Borys Budka. Zaangażowania nie starczyło jednak na udział w przedwyborczych debatach. O ile tłumaczenie podjęcia takiej rozmowy dopiero w wypadku drugiej tury, w przypadku prezydenta Frankiewicza można zrozumieć, o tyle w przypadku Wieczorka pozostaje podziwiać jego optymizm. W sondażach nie wypada źle, ale za „pewniaka” do drugiej tury raczej nie uchodzi.
Debatować chce za to o każdej porze dnia i nocy kandydat Dariusz Jezierski. Sądząc po opiniach Czytelników, wychodzi mu to całkiem nieźle. Sami nie wiemy czy marzy on bardziej o wygraniu wyborów, czy o debacie z prezydentem Frankiewiczem w ewentualnej drugiej turze.
Bo jeśli będzie „dogrywka”, to niemal na pewno nie zabraknie w niej urzędującego prezydenta.
To za sprawą Wydziału Kultury i Promocji Miasta stoi chyba najbardziej kluczowa i – przyznajmy – najskuteczniej rozegrana partia w wyborczej batalii. A że było w niej pełno fauli? Po wyborach nikt pamiętać nie będzie…
Zaczęło się w połowie października, kiedy to pojawiły się wyniki kontroli NIK. Choć opublikowane po godzinie 16, dziwnym trafem, jeszcze tego samego dnia znalazły się w sporym artykule na stronie Magistratu z wypowiedziami urzędników i triumfalnym przesłaniem: „są pozytywne!”. Żaden z kontrolowanych podmiotów takiej oceny nie otrzymał, co nie przeszkadza metodą kopiuj wklej puścić wynik w Gliwice przez zaprzyjaźnione i – dodajmy bez cienia zazdrości – opłacane przez Magistrat media.Zanim z wystąpieniami pokontrolnymi NIK zapoznają się dziennikarze, miną 24 godziny.
To wystarczająco długo na „konsumpcję” magistrackiego newsa przez opinię publiczną. A sprawa jest skomplikowana i wielowątkowa, więc przekaz w rodzaju: „wyniki są częściowo pozytywne, częściowo negatywne” już nikogo nie rozgrzewa. Kwestia kontroli zostaje zamknięta, karuzela kręci się dalej.
Urzędnicy, którzy chwalą w artykule działalność miejskich spółek, swoich słów nie chcą komentować.
Odsyłają tylko do rzecznika prezydenta i szefa jego kampanii wyborczej, który – warto dodać – przy okazji zasiada w radzie nadzorczej najbardziej krytykowanej przez NIK spółki (PRUiM).
– Ci, którzy dążyli do przeprowadzenia kontroli byli pewni, że przed 16 listopada, co najmniej dziesięć osób wyjdzie z Urzędu Miasta z bransoletką. Tak się nie stało – komentuje rzecznik Jarzębowski.
Zamiast „bransoletek” w ruch idą ulotki, kalendarzyki, plakaty i cały zestaw mniej lub bardziej równie skutecznych, co przewidywalnych materiałów wyborczych.
Sporym zainteresowaniem cieszą się debaty przedwyborcze w studiu 24gliwice.pl. Choć polityka widzów zazwyczaj interesuje umiarkowanie, pierwszy pojedynek Tkacz-Janik – Jezierski ogląda ponad 1000 widzów. W ostatniej chwili z udziału w debatach rezygnuje Borys Budka. Tłumaczy się względami rodzinnymi, choć nie tylko jego przeciwnicy nie mają wątpliwości, że to jedynie sprytny unik. W prawyborach Gazety Miejskiej zajął drugie miejsce. W sumie głos w tym sondażu oddaje osobiście 575 osób.
– I tak wiadomo kto wygra – mówią niektórzy wrzucając głos do urny.
Trudno nie odnieść wrażenia, że do podobnych wniosków doszła większość kandydatów na prezydenta, i to jeszcze przed startem swojej kampanii.
Michał Szewczyk