Doktor nauk humanistycznych, feministka, aktywistka społeczna. Od urodzenia gliwiczanka, dwukrotnie uznawana przez „Dziennik Zachodni” za jedną z 50 najbardziej wpływowych kobiet w województwie.
Od kilku lat prowadzi w mieście bar wegetariański „Złoty Osioł”, a od kilku tygodni, jako bezpartyjna kandydatka na prezydenta Gliwic, serwuje gliwiczanom zestaw propozycji i pomysłów na miasto.
Wywiad z Małgorzatą Tkacz-Janik to kolejny z cyklu wywiadów, które przeprowadzamy z kandydatami ubiegającymi się o fotel prezydenta Gliwic.
Michał Szewczyk, Gazeta Miejska: – W jednym z wywiadów nazwała Pani siebie „zwierzęciem politycznym”. Ostrzy już sobie Pani zęby na prezydenturę?
Małgorzata Tkacz-Janik: – Moja mama byłą dentystką, więc mimo upływu lat moje zęby są w porządku. A tak na poważnie, to start w wyborach jest dla mnie szansą zaprezentowania nowego pomysłu na miasto, który zawiera się w haśle Gliwice to MY. My, czyli mieszkańcy. Polityka nie oznacza dla mnie ani władzy, ani pieniędzy, ale służbę społeczną. Z drugiej strony po dekadzie pracy politycznej wiem na pewno, że zbyt wiele elementów życia społecznego w Polsce jest niepotrzebnie upolitycznionych. Chodnik nie jest ani prawicowy, ani lewicowy, ale wspólny.– Jest Pani radną sejmiku województwa, jak z tego poziomu prezentują się Gliwice na tle innych miast regionu?
– Gliwicki samorząd to bardzo trudny partner. Czasami jawi się niczym osobne państwo w regionie.
Mieliśmy tego przykład w trakcie negocjacji dotyczących DTŚ. Stanowisko prezydenta Frankiewicza i władz miasta było na tyle ostre wobec władz regionalnych i centralnych, że wydawało się jakby Gliwice miały specjalne prawa. Warto pamiętać, że najbliższa transza pieniędzy europejskich będzie dotyczyła dużych obszarów i subregionów. Pieśnią przeszłości jest rozwój miast oddzielających się od współpracy z regionem.
– Są takie inwestycje w Gliwicach, które mogły być zrealizowane, ale ze względu na ten brak chęci współpracy, o którym Pani mówi, nie zostały zrealizowane?
– Tak, taką inwestycją mogła być budowa nowego teatru. Miał on powstać tam, gdzie powstał projekt centrum przystankowego w rejonie Focusa. Rozmowy na ten temat prowadzone były w sejmiku wojewódzkim. Pomysł się rodził, ale w rozmowie z miastem Gliwice od razu upadł. To była inwestycja potrzebna regionowi, ale jeszcze bardziej Gliwicom.
– Te tarcia na linii miasto-województwo wynikają z egoizmu władz Gliwic, czy może z konfliktu na linii Platforma Obywatelska – Zygmunt Frankiewicz?
– Niezależnie od powodu, to nie powinno mieć żadnego znaczenia. Tutaj winno liczyć się wyłącznie dobro mieszkańców.
– Konsekwentnie unika Pani upolitycznienia.
– Po kilkunastu latach działania w obszarze życia publicznego wiem, że wymaga ono bezpartyjności, kompromisu oraz polega na na umiejętności wsłuchania wszystkich stron. W Gliwicach na pewno PO będzie chciała „odzyskać miasto” dla siebie, ale mieszkańcy powinni pamiętać, że to jest właśnie propozycja partyjna.
– Ale Pani także „wyszła z polityki” dopiero na początku tego roku. A pomysł na start w wyborach prezydenckich pojawił się już w grudniu ubiegłego roku.
– Rzeczywiście, byłam członkinią partii Zieloni, którą też współtworzyłam. Rozważając możliwość startu w wyborach głęboko zastanawiałam się czy będąc partyjnie zaangażowana, mogę równocześnie zrobić coś dobrego dla samorządu. Doszłam do wniosku, że jeśli chce się doprowadzić do odpolitycznienia, „usamorządowienia” i uspołecznienia, to można to zrobić tylko dając samemu dobry przykład.
– Ta przeszłość w „Zielonych” determinuje w jakiś sposób Pani program wyborczy? Będzie mocna, proekologiczna propozycja dla Gliwic?– Musimy sobie uświadomić, że Gliwice są miastem nad rzeką. Kłodnica była kiedyś rybną, czystą rzeką. Plan jej oczyszczania już był, i gdyby inaczej wyglądał pomysł na miasto – nie budowalibyśmy hali Gliwice, a oczyszczalibyśmy Kłodnicę, to wyglądałoby to zupełnie inaczej.
Proponuję ożywienie portu, bazę turystyczną nad rzeką, rewitalizację Kłodnicy i zieleni miejskiej.
To miasto przed wojną było traktowane jako zaplecze turystyczne. Było pięknie, a radca Schabik razem z Fleischerem dbali o to, żeby warto tu było mieszkać, a nie tylko pracować. Podjęcie takiej rewitalizacji środowiskowej dałoby Gliwicom ogromną, konkurencyjną przewagę. Kłodnica mogłaby być perłą.
– Kłodnica ma swoje źródło w Katowicach, jej oczyszczenie to nie tylko zadanie dla jednego miasta, to inwestycja na wielką skalę.– Inwestycją na wielką skalę jest też budowa hali Gliwice. Wszystko jest kwestią wyboru. Czy ktoś z młodego pokolenia dziś rozumie stwierdzenie, że Gliwice były miastem portowym? Że ludzie schodzili nad rzekę, opalali się?
Chcę stworzyć promenadę wzdłuż Kłodnicy na wzór tej, która była przy Kanale Kłodnickim w XIX wieku.
Gliwice mogą zostać perłą wśród śląskich miast, najbardziej zieloną, nad czystą rzeka, z wyłączoną od ruchu główną ulicą prowadząca do Rynku. Nie „ulicą bankową”, ale ulicą pełną kawiarni, drobnych sklepów i wytwórczości. Obecnie ludzie traktują ul. Zwycięstwa, jak ulicę tranzytową. Z dworca do Rynku i z powrotem.
– Wspomniała Pani o hali Gliwice. Tej budowy już się nie zatrzyma i prezydent Gliwic – niezależne kto nim będzie – stanie przed wyzwaniem odpowiedniego zagospodarowania tego obiektu. To takie „kukułcze jajo” podrzucone na następną kadencję w razie zmiany władzy?
– Tak, zresztą jest nim nie tylko budowa hali Gliwice. Taką inwestycją jest też dokończenie budowy DTŚ w centrum miasta. Dziś nie mam jasnej odpowiedzi (także ze strony ekspertów), czy aby na pewno nie jest możliwe przerwanie budowy hali Gliwice. Chciałabym dowiedzieć się, ile kosztowałoby nas przerwanie budowy na obecnym etapie. Jeżeli te koszty okazałyby się wysokie, to oczywiście musimy skończyć tę budowę. Trzeba powołać zespół, który mógłby zmienić jeszcze kwestię otoczenia hali. Być może nie trzeba niszczyć parku Chrobrego czy dzielnicy akademickiej. Budujemy za publiczne pieniądze obiekt, który będzie mógł się utrzymać tylko w systemie komercyjnym.
Oczywiście wiele osób cieszy się, że hala powstaje, ale być może nie zdają sobie sprawy, że za te dobra, z których tam będzie można korzystać, będą musieli zapłacić z własnej kieszeni.
Zapominamy, że samorząd powinien tworzyć jak najwięcej przestrzeni publicznej, gdzie można działać, ale nie trzeba za to płacić. Niech pan popatrzy na gliwicki Rynek. Proszę porównać ilość miejsc na ławkach, a w ogródkach piwnych. Jeśli chce Pan tam pobyć, to może właściwie tylko w ogródku, gdzie za ten odpoczynek trzeba zapłacić.
– Klimat Rynku pokazuje jednak, że w Gliwicach jest potencjał kulturalny i są ludzie, którzy z tych dóbr chcą korzystać.
– Potencjał jest, ale trzeba mu jeszcze pomóc. Myślę, że jest on o wiele większy niż się ujawnia. Widać to np. podczas Art Nocy. Okazuje się wtedy że w Gliwicach jest mnóstwo ludzi, którzy tworzą sztukę, chcą się spotkać i wychodzą ze swoją propozycją kulturalną do innych. I to jest kompletnie niewykorzystane. Na miasto, które o sobie tak dobrze mówi, obecna sytuacja to wciąż za mało. Mamy wciąż potencjał, ale nie jest on zasługą obecnych władz, ale wynika z położenia geograficznego, z historii miast i z tego, że zdarzyły się tu pewne inwestycje, jak np. skrzyżowanie autostrad, czy wolny obszar celny.
– W jaki sposób chce Pani ten potencjał wykorzystać? Co jest znakiem firmowym pomysłu Małgorzaty Tkacz-Janik dla Gliwic?
– Medycyna, kultura, biznes i zieleń. Ważna jest każda dzielnica, a nie tylko centrum i wybrane dzielnice miasta, gdzie mieszkają ludzie wpływowi. Myślę, o Gliwicach w perspektywie Zielonego Hi-Tech-u.
– Ale to jest myślenie, które chyba w tej chwili już dominuje w Gliwicach.
– Tak, ale chcę, żeby to przekładało się na całe miasto. Jeśli mamy mieć nowoczesną sygnalizację świetlną, to miejmy ją najnowocześniejszą w regionie.
– Podejrzewam, że gdybyśmy zapytali urzędników, powiedzieliby że tak już jest i jeszcze pokazaliby odpowiednie wyróżnienia i nagrody.
– Spróbujmy być pieszymi i wtedy przekonamy się o tej nowoczesności sygnalizacji. Poza tym, mam kilka propozycji w obszarze zdrowia. Po pierwsze – jedno miejsce NFZ i ZUS w centrum miasta lub przynajmniej poprawa ich dostępności. Po drugie zorganizowanie okrągłego stołu dla wszystkich aktorów usług medycznych i spojrzenie na miasto z perspektywy osób niepełnosprawnych. Inna sprawa to system bonifikat dla młodych ludzi na mieszkania. Prezydent mówi, że on sam dostał mieszkanie za dobre wyniki na studiach. Przywróćmy ten system. Mnóstwo mieszkań stoi w centrum pustych. Dobrym rozwiązaniem jest to z południowego Londynu – gdzie można kupować mieszkanie „metr po metrze” i należy do nas ta część którą wykupimy. Młodzi ludzie przecież mają mało pieniędzy na starcie.
W Gliwicach my się głównie pozbywamy nieruchomości i miasto w coraz mniejszym stopniu nimi zarządza.
Przez to nie może tworzyć polityki mieszkaniowej ani żadnej inne polityki przestrzennej czy społecznej. Komercjalizując miasto traci się funkcję administratora publicznego.
– Gdy odwiedza się Pani oficjalny profil na facebooku, czy profil komitetu „Gliwice to MY”, widać, że lubi Pani podkreślać znajomości z rozpoznawalnymi osobami – z Magdaleną Środą, Wandą Nowicką, wkrótce wybiera się Pani na spotkanie z parą prezydencką do Warszawy – nie ciągnie Pani gdzieś dalej, do „wielkiej” polityki? Za rok wybory parlamentarne.
– Dostałam Śląsk w prezencie. Byłam już w ?warszawskiej polityce?, ale teraz wróciłam na dobre. Śląsk jawi mi się jako jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi. Chcę tu zostać. Mam wiele rzeczy pozałatwianych. Wyższe wykształcenie, doświadczenie samorządowe, „odchowanego” syna, moi rodzice przebywają wśród aniołów, a ja mam teraz czas żeby pracować dla miasta i dla mieszkańców.