Obniżenie wynagrodzeń m.in. prezydentów miast i ich zastępców zapowiedziane przez prezesa PIS spotyka się z ostrą krytyką, zwłaszcza ze strony samorządowców.
– Jest oczekiwanie daleko idącej skromności w życiu publicznym – mówił kilka dni temu Jarosław Kaczyński podczas konferencji prasowej. – Prezes PiS próbuje ratować sondaże swojej partii, nie patrząc na to, jak szkodliwe może to być dla naszego państwa – komentuje Zygmunt Frankiewicz.
Przypomnijmy, pomysł PiS to reperkusja premii przyznanych dla ministrów rządu i kancelarii premiera. Łączna kwota nagród wyniosła 1,5 mln złotych, a szczególnie hojnie obdarowani politycy rządzącego ugrupowania – Mariusz Błaszczak, Mateusz Morawiecki i Anna Zalewska mieli otrzymać jednorazowo od 82 do 75 tysięcy złotych. Po medialnej burzy, decyzją Jarosława Kaczyńskiego premie mają zostać przekazane na cele dobroczynne. Prezes PiS przeszedł zarazem do ofensywy, zapowiadając obniżenie gaży poselskich, senatorskich, ale także wynagrodzeń samorządowców, w tym prezydentów miast i ich zastępców. To odwrócenie debaty na temat uposażenia prezydentów miast o 180 stopni. Reprezentujący samorządowców Związek Miast Polskich podnosił dotychczas kwestię prezydenckich zarobków, ale w kierunku odwrotnym – ku podwyższeniu wynagrodzeń.
– Do polityki nie idzie się dla pieniędzy
– mówił Kaczyński. – Zostanie złożony projekt w tej sprawie. Będziemy stosować dyscyplinę. Cały proces obniżenia pensji polityków chcemy zamknąć w ciągu dwóch miesięcy – zapowiedział.
– PiS nie chciał uczciwie wytłumaczyć ludziom, dlaczego chce podnosić pensje w rządzie, więc teraz płaci za próbę obejścia tematu przy pomocy nagród
– komentuje Zygmunt Frankiewicz w oświadczeniu wydanym przez Związek Miast Polskich (prezydent Gliwic jest jednocześnie prezesem ZMP). – Dla nikogo nie jest tajemnicą, że prezes nie lubi niezależnego od siebie samorządu. Zapowiadane obniżenie pensji samorządowców trudno więc postrzegać inaczej niż w kategoriach złośliwości – dodaje i wskazuje, że od 2007 roku przeciętna płaca w Polsce wzrosła o ponad 50%, a wynagrodzenia wójtów, burmistrzów i prezydentów miast nie zmieniły się od 10 lat.
PONAD 200 TYSIĘCY ZA RZĄDZENIE GLIWICAMI
Ile obecnie zarabia prezydent Gliwic? Podobnie jak większość prezydentów w Polsce, bo widełki wynagrodzenia ograniczone są ustawowymi limitami. Miesięcznie Frankiewicz pobiera pensję w wysokości nieznacznie przekraczającej 12,5 tysiąca złotych. Magistrackie wynagrodzenie nie jest jednak jego jedynym źródłem dochodów bo choć uposażenie samorządowców odbiega od tego, jakim mogą dysponować prywatni menadżerowie, możliwości zarobkowe włodarzy miast i tak są znaczące.
Według danych zawartych w oświadczeniu majątkowym za 2016 rok, Zygmunt Frankiewicz zarobił niespełna 45 tysięcy złotych z tytułu zasiadania w radzie nadzorczej Katowickiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej S.A., oraz ponad 25 tysięcy złotych jako członek zarządu KZK GOP. Łącznie z urzędową pensją to ok. 230 tysięcy złotych rocznie.
Paradoks tzw. ustawy kominowej sprawia, że więcej od Frankiewicza zarabiają jego zastępcy. Ustawodawca nie nałożył bowiem na nich limitów wynagrodzeń. I tak wiceprezydent Piotr Wieczorek, tylko z tytułu umowy o pracę z Urzędem Miejskim otrzymał prawie 222 tysięcy złotych. Swój portfel wzbogacił dodatkowo kwotą 50,5 tysiąca złotych za zasiadania w radzie nadzorczej gliwickiego PWIK. Drugi zastępca prezydenta, Adam Neumann zarobił 209 tysięcy złotych, plus 42 tysiące złotych jako przewodniczący rady nadzorczej gliwickiego Śląskiego Centrum Logistyki. Podobnie wygląda uposażenie trzeciego z wiceprezydentów – Krystiana Tomali (208 tysięcy złotych i 33 tysiące złotych za pełnienie funkcji zastępcy przewodniczącego Rady Nadzorczej ŚCL).
Luki w ustawie kominowej widoczne są więc gołym okiem. Otwarte także pozostaje pytanie o proporcje (czy prezydent Mysłowic lub Piekar Śląskich powinien zarabiać tyle samo co włodarze Wrocławia czy Warszawy?). Ogromne wątpliwości budzi też zasiadanie samorządowców w radach nadzorczych miejskich spółek. Ale czy sama wysokość wynagrodzenia prezydenta miasta jest za wysoka? Samorządowcy argumentują, że w sektorze prywatnym przy podobnym lub mniejszym stopniu odpowiedzialności, menadżerowie zarabiają kilkakrotnie więcej.
– To prosta droga do tego, co znamy ze Wschodu. Tam niskie pensje w administracji sprawiają, że polityką zainteresowany jest wyłącznie aparat partyjny lub „biznesmeni”, którzy zarabiają gdzie indziej, a funkcji publicznych potrzebują do załatwiania swoich prywatnych interesów. Wierzę w rozsądek ludzi. Uważam, że wyborcy nie dadzą nabrać się na ten szkodliwy populizm i spodziewam się, że zapowiedź prezesa Kaczyńskiego będzie miała inne skutki niż przewidywał – podsumował Frankiewicz.
Na „rozsądek ludzi” na czwartkowej konferencji powoływał się także prezes Kaczyński.
– Vox populi, vox Dei. Głos ludu, głosem Boga – mówił.
Ostateczny głos będzie należał jednak do posłów. O ile rzucony przez PiS pomysł przetrwa do pierwszego głosowania, a nie okaże się jedynie zasłoną dymną, by przykryć niesmak sowitego samoobdarowania sprzed kilku dni.
Michał Szewczyk