„Przechodniu wspomnij zapomnianego bohatera, który oddał swoje życie ratując inne” – możemy przeczytać na granitowej tablicy ku pamięci Tadeusza Gruszczyńskiego, którą odsłonięto w niedzielę, dokładnie w 70 lat po tragicznej śmierci wiceprezydent Gliwic.
Na skromnej uroczystości nie był obecny żaden przedstawiciel miasta.
W marcu 1945 do Gliwic przyjechali urzędnicy państwowi – Wincenty Szpaltowski, Tadeusz Gruszczyński oraz Feliks Kurcz. Pierwszy został mianowany prezydentem miasta, dwaj pozostali jego zastępcami.
Pochodzący z Zagłębia, Gruszczyński był członkiem Polskiej Partii Robotniczej i władał zarówno rosyjskim, jak i niemieckim, przez co wydawał się dobrym wyborem na wysokie stanowisko urzędnicze w mieście, w którym wiosną 1945 roku wciąż przeważała ludność niemiecka. Co zrozumiałe, przez wiele lat o okolicznościach śmierci Tadeusza Gruszczyńskiego nie mówiono. Po wojnie, winą za tragedię, zamiast czerwonoarmisty, próbowano obarczyć niemieckie podziemie lub lakonicznie stwierdzano, że za całym zdarzeniem stali „bandyci”.
Co zatem wiemy o okolicznościach jego śmierci?
Stanowiska zastępcy prezydenta Gruszczyński nie piastował długo. 10 maja, podczas hucznych obchodów triumfu nad Niemcami, na klatce schodowej jednego z budynków przy ul. Gutenbergstrasse (dziś ul. Gruszczyńskiego) żołnierze radzieccy, co nie było rzadkością w burzliwym roku ’45, dopuszczali się gwałtów i rabunków.
Dziadek usłyszał krzyki kobiety wołającej o pomoc i rzucił się na ratunek. Słyszałem, że był dość porywczy. To były takie czasy, że musiał mieć pistolet, jak większość wysokiej rangi urzędników – opowiada Grzegorz Soja, wnuk Tadeusza Gruszczyńskiego.
Choć sowieckich napastników było dwóch, tylko jeden z nich miał broń.
– Wymierzyli do siebie nawzajem, ale dziadek był szybszy i zastrzelił jednego z nich. I tu dała znać o sobie taka nasza polska porządność, bo oszczędził drugiego, który nie miał broni. Obrócił się, tamten sięgnął po broń swojego martwego kompana i zastrzelił dziadka. Trudno sobie to wyobrazić, to był człowiek w sile wieku, miał wiele niezakończonych spraw. Nagle jego życie staje w miejscu – ze wspominają najbliżsi wiceprezydenta.
Tadeusz Gruszczyński, który w chwili śmierci miał 44 lata, zostawił żonę i osierocił córkę. Niedzielna uroczystość odsłonięcia tablicy pamiątkowej miała charakter wyłącznie prywatny. Nie był na niej obecny nikt z władz miasta, a wszystkie koszty związane z ufundowaniem tablicy pokryła rodzina.
– Tablica miała zawisnąć już rok temu, ale urząd miejski czynił wiele przeszkód. Mimo tego nie rezygnowaliśmy, choć musieliśmy się odwoływać aż do wojewody, który zgodził się na powieszenie tablicy – wyjaśnia Grzegorz Soja.
(mpp)