Miniony rok w Gliwicach był czasem kilku ważnych protestów społecznych. Tym razem innych niż w latach poprzednich, niedyktowanych tylko własnym interesem, a mających wspólny mianownik – autentyczną troskę o miasto.
Tego niezadowolenia nikt nie zdołał zdyskontować politycznie, ale skala tegorocznego zaangażowania mieszkańców to sygnał ostrzegawczy dla urzędników.MIASTO DLA MIESZKAŃCÓW
Zaczęło się wiosną kiedy po naszej publikacji wypłynęły szczegóły planowanego demontażu GTM. Zaprotestowali artyści (petycja do UM zebrała rekordowe 10,5 tysiąca podpisów).
Chwilę później zawrzało na Wójtowej Wsi. Scenariusz ten sam – postawienie mieszkańców przed faktem dokonanym: budujemy infrastrukturę przeciwpowodziową pod waszymi oknami.
Najgoręcej było jednak jesienią, gdy wybuchła „afera czołgowa”. Reakcja mieszkańców była na tyle silna, że w sprawę zaangażował się bierny dotychczas Magistrat. Krajobraz obywatelskiego wzmożenia uzupełnia szereg petycji (cyrkowa, smogowa, w sprawie budżetu obywatelskiego) i wniosków o konsultacje społeczne (np. w sprawie Centrum Przesiadkowego).
W ciągu roku w debatę o Gliwicach poważnie włączyły się też grupy społeczników i aktywistów miejskich zrzeszonych m.in. w Ośrodku Studiów o Mieście, Stowarzyszeniu Gliwickie Drzewa („Ratujmy lipy”) czy Gliwickiej Radzie Rowerowej. Wszystkie coraz śmielej upominają się o „miasto dla mieszkańców” (choć oczywiście Gliwice są elementem większej całości, a rozwój ruchów miejskich, to w tej chwili domena wielu dużych miast w całym kraju).
OPON NIKT PALIĆ NIE BĘDZIE
Do protestów dochodziło w Gliwicach też w latach ubiegłych. Bywało nawet głośniej i radykalniej. Ale najczęściej był to głos odosobniony, konkretnych grup interesów: kibiców Piasta Gliwice, gliwiczan mieszkających tuż przy planowanej DTŚ czy związkowców szturmujących Urząd Miejski przy okazji likwidacji sieci tramwajowej. W tym roku protestujący przenikali się – personalnie i tematycznie. Jak w systemie naczyń połączonych, jedna sprawa uruchomiała drugą. Rowerzyści stawali się pieszymi, a piesi obrońcami miejskiej zieleni.
Nie mówią miastu „nie”, ale „sprawdzam”. Nikt opon pod urzędem nie palił i palić nie będzie. Dla decydentów to zła informacja. Konstruktywną krytykę trudno ubrać w buty oszołomstwa. Dobrze obrazuje to spór o zbiorniki retencyjne. Na prezentacji pomysłu w Urzędzie Miasta nie pojawili się pieniacze, ale mieszkańcy – specjaliści, inżynierowie, architekci, urbaniści – fachowo punktujący słabe strony inwestycji.
CZAS BRAKU BOHATERÓW
Aż dziwne, że tyle ognisk zapalnych nie zrodziło jednego lidera, gotowego zgromadzić wokół siebie kilka środowisk niezadowolonych. Trudno nie zauważyć, że kandydaci na prezydenta sprzed dwóch lat mocno zeszli z tonu. Borys Budka i Jarosław Wieczorek budują własną karierę na szczeblu krajowym, Dariusz Jezierski skoncentrował się na pracy reżyserskiej w teatrze, a Małgorzata Tkacz-Janik aktywna była głównie w trakcie Czarnego Protestu. A szkoda, bo przestrzeń do zagospodarowania w tym roku znacznie się poszerzyła. Być może w nadchodzących miesiącach, władze miasta spróbują ją nieco zasypać.
Prezydent i spółka będą musieli wybrać: albo dotychczasowe ignorowanie, a co za tym idzie brak kontroli nad tym co powstaje oddolnie, albo dialog i próbę współpracy. Najbliższy okres pokaże też czy ostatnia aktywność mieszkańców to nie przypadek.
Na doświadczeniu z ostatnich 365 dni można jednak postawić tezę (trochę na wyrost, to fakt), że rok 2016 to cezura. Coś drgnęło, a gliwiczanie zaczęli „robić raban”. Zauważyliśmy się.
Michał Szewczyk