– Potępiamy każdy akt wandalizmu, który kiedykolwiek miał miejsce w naszym „domu”, przy Okrzei 20 – napisali w oświadczeniu przedstawiciele Stowarzyszenia „Piastoholicy”.
To zupełny zwrot w narracji prowadzonej przez zbuntowanych kibiców. Jeszcze w lipcu ultrasi nawoływali do bojkotu meczów Piasta Gliwice.
W wydanym przed paroma dniami oświadczeniu „Piastoholicy” deklarują chęć współpracy, a także informują o „odświeżonym składzie osobowym” stowarzyszenia. Komunikat utrzymany w koncyliacyjnym tonie pozbawiony jest jednak konkretów i nie ma w nim żadnych personaliów.
– Autorytet kibiców Piasta jest dla nas bardzo ważny dlatego wyrażamy chęć nawiązania ponownej współpracy z klubem i miastem, jednocześnie apelując o cofnięcie zakazów niewinnych kibiców, którzy stali się ofiarą odpowiedzialności zbiorowej
– czytamy w oświadczeniu. – To niezbędne działania, które pomogą zacząć nowy rozdział w kibicowskim życiu fanów Niebiesko-czerwonych. Chcemy budować sportową atmosferę na trybunach, nawiązującą do znakomitych wyników naszych piłkarzy – podsumowali kibice.
Co na to władze klubu? Czy jest szansa na nowy rozdział w relacjach klub – stowarzyszenie – miasto? Klub nie chciał komentować oświadczenia. Sceptycznie na jego temat wypowiada się także rzecznik prezydenta Gliwic.
– W oświadczeniu brakuje informacji, kto obecnie rządzi stowarzyszeniem, nikt z imienia i nazwiska nie podpisał się pod tym pismem
– mówi Marek Jarzębowski. – Oczywiście z każdym warto rozmawiać. Niech to będzie jednak prowadzone od głowy, a nie od ogona – komentuje.
Nowe stanowisko „Piastoholików” zostało też chłodno przyjęte przez część kibiców. Na nieoficjalnej stronie klubu piast.gliwice.pl pojawiło się mnóstwo komentarzy krytykujących członków stowarzyszenia. Ponowne zapełnienie „młyna” przy Okrzei niewątpliwie pozwoliłoby podreperować niską frekwencję na meczach Piasta (pod tym względem gliwicki klub zajmuje dopiero 14 miejsce w całej Ekstraklasie). Choć porównanie statystyk w tym wypadku wypada zaskakująco.
Średnia frekwencja na meczach Niebiesko-Czerwonych w trakcie rundy jesiennej ubiegłego sezonu (czyli jeszcze przed bojkotem) wyniosła 4483 kibiców. W porównywalnym okresie tego sezonu na meczach Piasta pojawiało się średnio 4171 kibiców. Różnica wyniosła więc zaledwie 300 osób, a jak mówią osoby z otoczenia klubu, na stadionie pojawiło się więcej rodzin z dziećmi (co w kontekście miejskiego charakteru klubu nie jest bez znaczenia).
Na wynik frekwencyjny wpływ jednak mogła mieć też gra piłkarzy. W tym sezonie drużyna gra dobrze i znajduje się w górnej części tabeli. Poprzednia jesień sportowa była dużo słabsza, a Piast niemal cały sezon bronił się przed spadkiem. Szacuje się, że powrót młyna na Okrzei przyniósłby wzrost frekwencyjny od 400 do 1200 osób. W zależności od charakteru meczu.
Przypomnijmy, protest „Piastoholików” ma związek z wydarzeniami z marca ubiegłego roku, kiedy podczas derbów z Górnikiem Zabrze, pseudokibice przerwali mecz wbiegając na murawę. Klub został ukarany wówczas walkowerem. Kara w znaczeniu sportowym była surowa, bo walczący wówczas o utrzymanie piłkarze Piasta prowadzili z faworyzowanym rywalem 1:0. W związku z tamtymi wydarzeniami klub wydał ponad 40 zakazów stadionowych, a w sprawę mocno zaangażował się prezydent Gliwic (miasto jest większościowym udziałowcem klubu). Zygmunt Frankiewicz zażądał zawieszenia wszelkich kontaktów i wsparcia dla stowarzyszenia kibiców Piasta.
Od tamtej pory w trakcie meczów nie jest prowadzony zorganizowany doping. Klub jednak konsekwentnie wytrwał w zdecydowanym kursie wobec pseudokibiców i nie poszedł na ustępstwa. Władze klubu nie zareagowały też na lipcowe oświadczenie stowarzyszenia.
– Nakładanie zakazów klubowych na lewo i prawo kibicom z młyna bez dowodów prawnych czy współpraca z policją pokazuje, że dobro swoich kibiców jest im całkowicie obojętne, a frekwencja na meczach i brak dopingu dla piłkarzy jest im na rękę. Apelujemy do wszystkich „Piastoholików” i ludzi, dla których dobro klubu jest na pierwszym miejscu o bojkot meczów, nie kupowanie karnetów i biletów na przyszły sezon – napisali wówczas kibice.
Michał Szewczyk
fot. Antoni Witwicki