Na widok aut z Polski ludzie unoszą ręce w geście zwycięstwa – opisuje Adam, policjant z Gliwic. Od początku wojny jeździ z pomocą na Ukrainę

fot. arch. prywatne Adam Ryba

Adam wspomina marznącego żołnierza. On sam miał na sobie ciepłą wojskową bluzę i właśnie wracał do Gliwic. Zdjął ją. „Słuchaj, chodziłem w niej tydzień, a zamek jest trochę popsuty, ale się zapina. Bierz.” Po jakimś czasie Ukrainiec wysłał zdjęcie. „Ciągle w niej chodzę”, napisał.

 
Gdy inni grillowali, on starał się uniknąć ostrzału i dostarczyć pomoc mieszkańcom bombardowanego przez Rosjan Chersonia. Po to jechał 1700 kilometrów w jedną stronę. Policjant z Gliwic tak spędził majówkę.

Rozmawiamy, a Adam Ryba, kryminalny z drugiego komisariatu, myślami jest już w drodze do Kijowa – ma tam jechać na drugi dzień, zaraz po służbie. Cel: dostarczenie mleka modyfikowanego dla dzieci. Telefon zadzwonił, gdy policjant szedł na spotkanie do redakcji. Zgodził się od razu. To miał być kolejny weekend, który spędzi jako wolontariusz na Ukrainie. Teraz właśnie tak wygląda jego „wolne”. Latem, podczas zagranicznego wyjazdu z synem, też zadzwonił telefon – potrzebowano kierowcy do Charkowa. Z wakacji wrócił w czwartek, w piątek jechał już na Wschód.


fot. arch. prywatne Adam Ryba

Hmm… Czemu to robię… Chcę pomóc. Na początku wojny zacząłem zbierać odzież i środki czystości, ale czułem, że powinienem zaangażować się bardziej, najlepiej tam, na miejscu. Powód kolejny – mam przyjaciół Ukraińców. No i wreszcie – nie chcę, by Polska graniczyła z Rosją…

Ukraińska mama

W marcu 2022 roku własnym samochodem zaczął wozić dary. Pierwszy raz pojechał do Lwowa. Przekazywał pomoc rzeczową, ale odbierał też uchodźców i przewoził do Polski. Doskonale pamięta pierwszą taką osobę. Pani Antonina jest teraz, jak mówi, jego ukraińską mamą. Opiekował się nią szczególnie, bo chorowała i dzień przed ucieczką przeszła chemioterapię.

Gdy po tym pierwszym wyjeździe wracał do Gliwic, chciał wracać, ale… na Ukrainę. – Byłem jak naładowany – wspomina. Szybko nawiązał więc kontakt z innymi wolontariuszami.

Żołnierz z Ukrainy w bluzie policjanta z Gliwic

Jeżdżą wszędzie. Do domów dziecka, mieszkańców miast i wsi, wojska, policji. Rozdają odzież i żywność, bo tej wciąż brakuje. Nie zapominają o zwierzętach – dostarczają karmę schroniskom.

fot. arch. prywatne Adam Ryba

Do szpitali zawożą leki, materace przeciwodleżynowe, wózki inwalidzkie. Szkołom przywożą przybory do nauki, a policjantom podarowali drona. Żołnierze potrzebują praktycznie wszystkiego, począwszy od jedzenia. W szczególnej potrzebie są ci z obrony terytorialnej, którym brakuje podstawowego wyposażenia, ubioru.

fot. arch. prywatne Adam Ryba

Adam wspomina marznącego żołnierza. On sam miał na sobie ciepłą wojskową bluzę i właśnie wracał do Gliwic. Zdjął ją. „Słuchaj, chodziłem w niej tydzień, a zamek jest trochę popsuty, ale się zapina. Bierz.” Po jakimś czasie Ukrainiec wysłał zdjęcie. „Ciągle w niej chodzę”, napisał. Adam uznał wtedy, że warto było trząść się z zimna na granicy. I to nic, że po powrocie do domu był chory, brał antybiotyk. Zdjęcie żołnierza, któremu zimno nie było, wynagrodziło wszystko.

Zapewnia, że Ukraińcy pomocy nie wykorzystują. Biorą tylko to, co jest im naprawdę potrzebne. Jak starszy mężczyzna z Chersonia. Stracił obie nogi, a emerytura jego i żony wynosi w sumie niecałe 600 złotych. Mimo to nie przyjął pakietu żywnościowego. Stwierdził, że jedzenie ma, a są tacy, którzy nie mają. I pomóc trzeba właśnie im.

fot. arch. prywatne Adam Ryba

Uciekając przed kulami

Porażający i przedziwny zarazem jest widok wsi opustoszałej w środku dnia. Tak było pod Charkowem. Wszystko pozamykane, ludzie w piwnicach. Dopiero po chwili, gdy pierwsza osoba zobaczyła samochód z pomocą i odważyła się wyjść, wyszli inni. Rozczulali się, dziękowali, brali paczki, odchodzili. Wolontariusze odjechali. Pół godziny później na wieś spadły pociski.

fot. arch. prywatne Adam Ryba

Podobnie w Basztance. Dzień po wyjeździe Adama rakiety uderzyły w plac, na którym wyładowywał dary. W Chersoniu był z paczkami w szpitalu. Na drugi dzień pociski spadły na szpital…

Czuję opiekę Opatrzności, bo takich sytuacji jest sporo – mówi. A przewidując moje pytanie, odpowiada: – Tak, Rosjanie polują na wolontariuszy. Chcą odstraszyć, by Ukraińcom nikt nie pomagał.

Czasem wybuchy widzi przez szybę samochodu, czasem je tylko słyszy, gdzieś kilka przecznic dalej. Wie, że może nie wrócić, ale wie też, że robi, co trzeba. Nie boi się. Może to zimna krew doświadczonego policjanta?

fot. arch. prywatne Adam Ryba

Gęsią skórkę miał tylko wtedy, gdy pierwszy raz usłyszał alarm przeciwlotniczy. Pod Charkowem miał przekazać karmę dla psów ze schroniska. Umówił się przy poczcie i gdy czekał, zawyły syreny. Wszyscy odeszli w popłochu. I wtedy właśnie miał ciarki.

Boję się tylko o rzeczy mi powierzone. Nie o siebie – zapewnia.

Chersoń potrzebuje świec

Wojnę widać, tak naprawdę, im dalej jedzie się na wschód. Odessa, Mikołajów, Basztanka, Charków, Zaporoże, wreszcie Chersoń. Tam jest teraz najgorzej.

Staramy się nie rzucać w oczy, na przykład nie poruszać białymi autami, często te samochody zmieniać, jeździć szybko, wyłączać telefony.

W Chersoniu jest naprawdę niebezpiecznie. To strefa zero. Kiedyś miasto ostrzeliwano nocą, teraz nie ma znaczenia: dzień czy noc. Muszę tam jednak jeździć, bo potrzebna jest pomoc dla szpitali, żywność dla rodzin, lekarstwa. Wie pani, że ludzie w Chersoniu żyją bez światła i ogrzewania. Potrzebują zwykłych świec, bo podczas nalotów schodzą do piwnic.

fot. arch. prywatne Adam Ryba

Adam zrobił ostatnio wezwanie w mediach społecznościowych – poprosił o świece dla mieszkańców Chersonia. Odpowiedziały… trzy osoby. W tym jego kuzyn. Ludzie już tak nie współczują, a masowa pomoc z początku wojny powoli wygasa. Konflikt na Ukrainie najwyraźniej nam spowszedniał. Tymczasem mieszkańcy Chersonia wciąż siedzą w ciemnych piwnicach…

Ja się tym misiem zaopiekuję

Prostuje: gęsią skórkę miał jeszcze raz. W święta Bożego Narodzenia trafił na przedmieścia Chersonia, miał dostarczyć pomoc pewnej wielodzietnej rodzinie. Gdy przyjechał na miejsce, przed bramą czekała już gromadka dzieci w wieku od roku do lat piętnastu. A gdy rozdawał paczki, w tle słychać było wybuchy. Rodzicie przerażeni, dzieci nie reagowały. Czekały na prezenty i nic innego się nie liczyło.

Stanęły obok siebie – od najmłodszego do najstarszego. A Adam i towarzysząca mu wolontariuszka mieli tylko jednego misia. Zastanawiali się, komu dać. Ręce wyciągnęła dziewczynka najstarsza. „Ten misiu będzie mój. Ja się nim zaopiekuję”.

Wtedy właśnie Adam miał ciarki po raz drugi.

fot. arch. prywatne Adam Ryba

Karetką przez Ukrainę

Mówi, że ukraińskie dzieci cieszą się ze wszystkiego – z każdego batonika, najmniejszego nawet świecidełka. Ale i one chcą obdarowywać. Wolontariusze zatrzymali się na chwilę, by zrobić zakupy na bazarze. Podbiegła dziewczynka z drożdżówkami. Wiedziała, że to ludzie z Polski. Ukraińcy nie szczędzą też Polakom gościnności. Mimo że sami żyją bardzo skromnie, widząc wolontariuszy, zapraszają do siebie i dzielą się wszystkim, co mają.

fot. arch. prywatne Adam Ryba

Raz, gdy zepsuł się nasz bus, pożyczono nam karetkę pogotowia. Nie działały w niej wycieraczki, a w drodze powrotnej wysiadało sprzęgło, ale misja się powiodła. Cudownie jeździło się karetką po Ukrainie! Nikt nas nie zatrzymywał – śmieje się Adam.

Naboje zamienione na pieniądze

Dzieci z Daszowa zbierają łuski po nabojach. Malują je potem kolorowo i sprzedają, a zarobione pieniądze przekazują wojsku.

Dzieci z Daszowa dostały też coś od mundurowych, ale z Polski. Policjanci z gliwickiej komendy zebrali misie. Ponad sto maskotek trafiło do uczniów szkoły w centralnej Ukrainie.

fot. arch. prywatne Adam Ryba

Z tą szkołą wiąże się zresztą ciekawa historia, bo wolontariusze trafili do niej przez przypadek. Wracali po wypełnionej misji i zobaczyli urocze miejsce – pałac, wokół płynącą rzekę. Kolega Adama zaproponował postój, wszedł na teren pałacu, by zrobić zdjęcia. Zobaczył dzieci. Okazało się, że trafili do szkoły. Darów już nie mieli, ale zostały cukierki. To na razie wystarczyło. Potem wrócili – z materacami, odzieżą, żywnością i właśnie maskotkami od gliwickich policjantów.

Do końca wojny. Lub mojego

Samochody do przewożenia darów, pieniądze na paliwo, komputery dla szkół – to pierwsze, co wymienia, zapytany, jakie są teraz potrzeby. By pomagać Ukraińcom, wolontariusze wykorzystują nie tylko swój czas, ale i pieniądze. A tych już brakuje. Często z własnej kieszeni wykładają na benzynę, za swoje kupili kamizelki kuloodporne. Adam zdążył się jej pozbyć – dał chłopakowi z Odessy, którego brat szedł na front.

Psują się samochody. Raz jeden padł w Odessie. Ten przymusowy postój gliwiczanin wykorzystał, by zwiedzić okolicę. Pierwsza myśl: „pójdę popływać w Morzu Czarnym”. Szybko się zreflektował. Przecież plaże zaminowane…

Do Kijowa, gdzie wybierał się po naszym spotkaniu, też nie dojechał z powodu zepsutego auta. Przekazał dary komuś innemu, sam pchał swój wóz przez granicę.

To wszystko jednak go nie zniechęca. Bo jedzie potem w kolumnie samochodów z napisami „Polska”, a starsi ludzie podnoszą ręce w geście jedności i zwycięstwa…

Wystarczy.

„Długo tak jeszcze?”, pytam. Słyszę: „Do końca wojny, Ukrainy lub mojego”.

Marysia Sławańska

Jeśli chcecie wesprzeć misję Adama, skontaktujcie się z nim przez jego publiczny profil na Facebooku: Adam Ryba.

fot. arch. prywatne Adam Ryba

fot. arch. prywatne Adam Ryba

fot. arch. prywatne Adam Ryba

fot. arch. prywatne Adam Ryba