„Przywrócić scenę muzyczną w Gliwicach” – zachęca Z. Lubowski. Tekst przysłany do redakcji

Fot. archiwum Życie Gliwic / S.Chodorowski

Dostępna na portalu internetowym 24gliwice.pl rozmowa Michała Szewczyka z Januszem Moszyńskim, pretendentem do prezydentury Gliwic, skłoniła mnie do publicznego zabrania głosu w sprawie rozważanego reaktywowania Gliwickiego Teatru Muzycznego.

Do dziś nie mogę się pogodzić z bezlitosnym uśmierceniem GTM w 2016 roku. Tamtą decyzję uważam za katastrofalny błąd ekipy Frankiewicza, która przez 26 lat rządziła Gliwicami. Unicestwienie sceny muzycznej w naszym mieście wyrządziło niepowetowaną stratę zarówno gliwickiej, jak i całej śląskiej kulturze.

Argumentowano wówczas, że operetka to „anachroniczny i kompletnie przestarzały gatunek muzycznej sztuki scenicznej, która żywi się głównie banalnymi perypetiami miłosnymi z życia XIX-wiecznych arystokratów, tkwiących przecież od dawna na śmietniku historii”. To zupełnie nieuprawniona teza o demagogicznym charakterze. Zamiast likwidowania teatru operetkowo-musicalowego należało – moim zdaniem – pozbyć się tylko niewłaściwego dyrektora tej placówki i wyłonić – W TRYBIE KONKURSOWYM – jego sensownego następcę. A tymczasem wylano dziecko razem z kąpielą, bo pozbywając się Pawła Gabary wyrugowano zarazem z publicznej przestrzeni cenną instytucję, którą on kierował.

Historia w pigułce

Scena muzyczna w Gliwicach istniała pod różnymi postaciami. Powstała w 1952 roku jako zamiejscowa filia Opery Śląskiej w Bytomiu. Nazwano ją wtedy Operetką Śląską. Jej żywot w takiej formie organizacyjnej trwał 44 lata. W 1996 roku połączono ją z Miejskim Ośrodkiem Kultury. W efekcie narodziła się nowa instytucja pod nazwą: Teatr Muzyczny w Gliwicach.

Ten twór został z kolei pozbawiony życia po następnych 5 latach. W 2001 roku utworzono na jego miejscu Gliwicki Teatr Muzyczny, który oprócz tradycyjnych operetek prezentował też współczesne musicale. Po upływie kolejnych 15 lat GTM przestał jednak w ogóle istnieć. Scena muzyczna w nadkłodnickim mieście przetrwała więc w sumie 64 lata. Nie należy zapominać, że była to jedyna w całej aglomeracji górnośląskiej placówka teatralna, która regularnie wystawiała klasyczne spektakle operetkowe do nieśmiertelnej muzyki Offenbacha, Straussa, Zellera, Lehara czy Kalmana.

Starsi gliwiczanie do dziś pamiętają doskonale, że w latach największego rozkwitu Operetki Śląskiej przyjeżdżały do ich miasta liczne autokary wycieczkowe z sympatykami „podkasanej muzy” (jak popularnie określano ten gatunek sztuki scenicznej) z odległych zakątków kraju. Muzyczne widowiska ze złotego okresu wieloletnich rządów teatralnych Stanisława Tokarskiego cieszyły się ogromną popularnością wśród publiczności. A nawet pobieżna obserwacja znaków rejestracyjnych autokarów zaparkowanych na placu w sąsiedztwie siedziby OŚ pozwalała z łatwością ustalić, że na gliwickich spektaklach pojawiali się widzowie z Częstochowy, Opola, Wrocławia, a nawet Tarnowa i Rzeszowa.

Renesans popularności operetki

Czy tamte czasy minęły bezpowrotnie? Niesłabnąca z upływem lat popularność krynickiego festiwalu im. Jana Kiepury dowodzi całkiem przekonująco, że tradycyjny repertuar operetkowy ma nadal swoich przysięgłych zwolenników. Z upodobaniem przyjeżdżają oni co roku z różnych stron kraju do sądeckiego uzdrowiska na operetkowe atrakcje muzyczne.

Zainteresowanie taką twórczością objawia się zresztą w Krynicy nie tylko przy okazji kiepurowskiego festiwalu. Zimowe koncerty pt. „Operetki czar” z udziałem Ewy Mierzyńskiej i Andrzeja Smogóra, dawnych solistów Operetki Śląskiej, przyciągają do sali widowiskowej w budynku Pijalni Głównej prawdziwe tłumy turystów i kuracjuszy, przebywających w Krynicy. Artyści prezentują tam arie i duety wokalne z dorobku sławnych kompozytorów dzieł operetkowych – Straussa, Lehara i Kalmana. Gorące reakcje zgromadzonej publiczności są najlepszym potwierdzeniem nieprzemijającego uroku artystycznego tamtych utworów, należących przecież do światowej klasyki gatunku, sięgającego swoimi korzeniami złotych czasów operetki wiedeńskiej.

Dzieje się tak zresztą nie tylko w sądeckim uzdrowisku, ale również w wielu krajach europejskich, w których koncertuje holenderski skrzypek i dyrygent Andre Rieu wraz ze swoją sławną orkiestrą. W trakcie jego występów rozbrzmiewają przede wszystkim legendarne arie operetkowe. Wywołują one ogromny aplauz słuchaczy. W czerwcu przyszłego roku artysta pojawi się zresztą w Polsce na czterech koncertach, o których już teraz wiadomo, że bez wątpienia pobiją wszelkie rekordy frekwencji na widowni (sprzedaż biletów na koncert krakowski postępuje np. w imponującym doprawdy tempie).

Czy disco-polo jest lepsze od Straussa?

Od blisko czterech lat scena przy ul. Nowy Świat w Gliwicach nie rozbrzmiewa już klasycznymi ariami operetkowymi. Z otwartych okien pobliskich budynków mieszkalnych dobiegają natomiast często głośne dźwięki przebojów disco-polo, które obecnie królują bezapelacyjnie w programach licznych stacji radiowych i telewizyjnych. Nieśmiertelne utwory operetkowe z niezapomnianymi refrenami „Usta milczą, dusza śpiewa” ustąpiły teraz miejsca banalnym pioseneczkom, w których opiewa się uroki „majteczek w kropeczki i staniczka z guziczkiem”. To prawdziwy znak współczesności!

Gliwiccy włodarze samorządowi postanowili przed kilku laty unicestwić operetkę w naszym mieście. Efektem tego paskudnego werdyktu stało się utworzenie na Śląsku wielu nowych teatrów i teatrzyków, prezentujących z dużym powodzeniem spektakle operetkowe i musicalowe. Jako dziennikarz miesięcznika ŚLĄSK miałem niejednokrotnie okazję rozmawiać z szefami tych placówek. Zgodnie twierdzą, że decyzja o likwidacji GTM, kontynuującego wieloletnie i wspaniałe tradycje Operetki Śląskiej, była – jak to ujmują – „haniebna i obrzydliwa”.

Nasuwa się oczywista refleksja, że zamiast wojować z wartościowym gatunkiem muzycznej sztuki scenicznej warto skupić się raczej na zwalczaniu tandetnej dominacji disco-polo, które prostackie pod względem kompozycyjnym i żenujące w warstwie tekstowej, stało się w naszym kraju wszechobecne. To nie operetka stanowi zagrożenie dla ambitnej kultury, lecz prymitywne (utrzymane w stereotypowym schemacie trójdźwięku) przyśpiewki typu: „mamusiu, mamusiu, chłopcy mnie tu gonią, uciekaj, córeczko, zasłaniaj se dłonią”.

Marzy mi się publiczna debata z udziałem wszystkich kandydatów na stanowisko prezydenta miasta. Niech każdy z nich publicznie odpowie na pytanie, czy doprowadzi do reaktywowania Gliwickiego Teatru Muzycznego. Od każdego z lokalnych polityków będzie to jednak wymagało – powiedzmy to wprost! – prawdziwej wrażliwości artystycznej.

Zbigniew LUBOWSKI
(były redaktor naczelny ŻYCIA GLIWIC,
publicysta miesięcznika ŚLĄSK)