Puszczanie Adamków, spór o Piasta, straszenie PiS-em. To była (wreszcie) gorąca kampania wyborcza

Mijające trzy miesiące to dla gliwickiej debaty publicznej czas odzyskany. Wreszcie mogliśmy realnie debatować o sprawach miasta, oceniać i spierać się o jego przyszłość. Teraz pozostaje nam najważniejszy krok – w niedzielę 5 stycznia wybieramy nowego prezydenta Gliwic.

Po raz pierwszy od wielu lat możemy mówić o wyborze, a nie formie plebiscytu. Możemy decydować między czterema wizjami miasta.

NEUMANN Z PLATFORMĄ SCHETYNY, ALE NIE BUDKI

Pierwszą z nich proponuje Adam Neumann – to wizja kontynuacji. Nie musi to być jednak spojrzenie naznaczone myślą Zygmunta Frankiewicza. Neumann z prezydenckiej czwórki był jedynym z prezydentów, który próbował wchodzić w dialog z mieszkańcami i nie unikał lokalnych mediów. W kampanii „namaszczony” nie odważył się jednak puścić ojcowskiej ręki. Własny komitet nazwał nazwiskiem Frankiewicza, a na plakatach występuje w jego towarzystwie. Z jednej strony to zrozumiała, jasna identyfikacja, z drugiej pozbawianie swojego wizerunku charyzmy i osobowości lidera.


Może dlatego w ostatnich tygodniach Neumann spróbował przełamać wizerunek „wujaszka safanduły”, którym obdarzają go polityczni przeciwnicy. Na niepodległość próbował wybić się atakując rodzinę Budków. Całkiem zresztą udanie – Borys Budka z ambicji żony musiał tłumaczyć się na antenie ogólnopolskiej („w polityce nie można kłamać, natomiast ja nie zamierzam się tłumaczyć za słowa człowieka, do którego ja przez to straciłem jakiekolwiek zaufanie” – mówił o Neumannie Budka w RMF FM). Neumann powiedział „szach”, ale pytanie czy wkrótce nie zabraknie mu w grze politycznych figur. Startuje z poparciem Platformy Schetyny, a ten jest politykiem przegranym, który za kilka tygodni może być już na politycznym marginesie. Jego miejsce może zająć właśnie Budka. W tej partii „mat” więc dopiero przed nami.

KONTYNUATOR PUSZCZA ADAMKI

Kampania Neumanna obfitowała w wiele szeroko komentowanych cytatów i do – nomen omen – bólu przypominała kampanię Bronisława Komorowskiego z 2015 roku. Jemu też powiedziano, że będzie łatwo, a nie było. Komorowski zasłynął z – jak to ujął Jarosław Kaczyński – „puszczania Bronków”, czyli językowych lapsusów, nieścisłości, które czasem wywoływały złość, czasem śmiech, a czasem były po prostu kłamstwem. W Gliwicach mieliśmy więc festiwal „Adamków”. Z jednego Neumann tłumaczył się w sądzie i ostatecznie przegrał z Kajetanem Gornigiem. Jego słowa prostowali społecznicy z OSOM Gliwice, a w sądzie jest sprawa z powództwa Kuczyńskiej-Budki. Zarzuty mówienia nieprawdy przez Neumanna – choć niesformalizowane – padały też z ust Janusza Moszyńskiego.

Jednak w odróżnieniu od Komorowskiego Neumann nie musi tych wyborów przegrać. Przez 3 miesiące jego przeciwnicy nie zdołali znaleźć niczego, co by go jednoznacznie kompromitowało. Dezynwoltura w Piaście Gliwice choć z pozoru pachnie skandalem, będzie dopiero badana przez prokuraturę w najbliższych miesiącach. Zatopiony natomiast powinien zostać drugi z wiceprezydentów Krystian Tomala. W kampanii okazało się, że właśnie zrzucamy się na jego wynagrodzenie wynoszące 32 tysiące złotych. Bardziej bulwersuje jednak fakt, że Tomala w Gliwicach tylko „bywa”, bo mieszka w… województwie opolskim. Podobnie zresztą jak drugi z wiceprezydentów u Frankiewicza – rybniczanin Mariusz Śpiewok.

W swoim bagażu wyborczym Neumann ma też aferę hejterską, z której do końca się nie wytłumaczył. Co więcej, dziennikarzowi, o którym pisano, że pod fałszywym kontem obrażał wszystkich, tylko nie Neumanna, powierzył ostatnio kolejne pieniądze na emisję wyborczego spotu. Nieprzypadkowo więc użytkownicy odwiedzający profile „Dzisiaj w Gliwicach” i „InfoGliwice” mają przed oczami festiwal opluwania Janusza Moszyńskiego. Oba profile zgarnęły łącznie od 2013 roku ponad 800 tysięcy złotych z miejskiej kasy i teraz spłacają dług wdzięczności.

MOSZYŃSKI MARZY O WIELKIM POWROCIE

Kampania Neumanna zbudowana była na dwóch filarach – kontynuacji tego co frankiewiczowe i na zatrzymaniu PiS. Partyjną łatkę Neumann próbował dokleić niemal każdemu, ale w szczególności Moszyńskiemu. I choć ten wykręca się jak może, w jego otoczeniu łatwo odnaleźć ludzi związanych z PiS, a jego grafiki wyborcze są łudzące podobne do tych, które zamieszczał były rzecznik prasowy rządu Rafał Bochenek. Związki Moszyńskiego z PiS nie muszą jednak oznaczać zależności wobec partii. Świadczy o tym i jego życiorys i duża zdolność zawierania politycznych sojuszy. W gliwickich wyborach poparł go oficjalnie SLD, a nietrudno wyobrazić sobie w przyszłości porozumienia z PO. Zwłaszcza, jeśli na ogólnopolskim firmamencie zgaśnie polityczna gwiazda Schetyny. W sensie politycznym Moszyński jest zresztą sierotą po tzw. PO-PiSie. To był w 2005 roku szeroki blok centroprawicowy, którego porażka na wiele lat pozbawiła politycznej identyfikacji wielu polityków.

Moszyński kampanię przeprowadził z rozmachem. Zaczynał powoli, w tempie jeszcze jakby sprzed ponad dekady gdy opuszczał urząd miasta, by zostać marszałkiem. Szybko jednak wyszedł z butów „weterana gawędziarza” wspominającego dawne bitwy, wyciągnął nową talię kart i rozpoczął rozgrywkę punktując poprzedników w czułych miejscach – uzależnienia miasta od Remondisu, sobiepaństwa w miejskich spółkach (pensja Tomali czy utrata kontroli nad Piastem Gliwice), bonifikat za użytkowanie wieczyste.

Wygrana Moszyńskiego byłaby spektakularnym powrotem do wielkiej polityki. Aby tak się stało musi przekonać do siebie też młodszych wyborców – tych, dla których jego obecność w gliwickiej przestrzeni publicznej nie jest żadnym powrotem, bo po prostu go nie znają. Moszyński musiał zdawać sobie z tego sprawę bo przeprowadził najsprawniejszą ze wszystkich kampanię w social media. Pytanie czy to wystarczy, pozostaje jednak otwarte.

„SWÓJ CHŁOP” GORNIG

Podwinięte rękawy, turkusowy sweter i pastelowe grafiki w Internecie – to w tych wyborach znaki rozpoznawcze Kajetana Gorniga. Zamiast okrągłych sformułowań o „wzroście bezpieczeństwa”, „ochronie zieleni” czy „rozwoju kultury”, Gornig mówił o doświetlaniu przejść dla pieszych, remoncie alei wzdłuż ul. Mickiewicza czy przywróceniu Gliwickiego Magazynu Kulturalnego. To konkrety, którymi wyróżniał się na tle pozostałych, choć jego kampania niebezpiecznie skręcała w niszowość. Czasem przypominała walkę o mandat radnego lub prezesa ruchu miejskiego niż o fotel prezydenta.

Gornig w odróżnieniu od Moszyńskiego unikał otwartej krytyki ekipy Frankiewicza. „Pozytywna kampania” sprawia, że to właśnie on, wolny od łatki PiS-owskiego kandydata, może mieć większe szanse niż Moszyński na pokonanie Neumanna w ewentualnej drugie turze wyborów. Zwłaszcza, że za wizerunkiem „luzaka”, stoi wieloletni radny i obecny dyrektor jednego z mysłowickich szpitali. O przypadkowej kandydaturze nie może być tu więc mowy. Dziwne, że jego aktywności przez długi czas nie dostrzegły media regionalne, prezentując wybory w Gliwicach jak pojedynek tylko dwóch: Neumanna i Moszyńskiego. A gdzie dwóch się bije… tam trzeci może pokusić się o niespodziankę.

GILLNER Z TWARDYM ELEKTORATEM

Nikt tak szybko nie zebrał podpisów wyborczych jak Andrzej Gillner. Były dyrektor GCOP okazał się skuteczniejszy niż polityczny wyjadacz Marek Widuch z SLD, czy kandydat Konfederacji – Włodzimierz Korab Karpowicz. Zaskakująco profesjonalna w sferze wizualnej kampania Gillnera prowadzona była intensywnie, bo Gillner wystartował z opóźnieniem. Może dlatego zabrakło w niej tak oczywistych elementów jak konferencja prasowa dla mediów.

Za Gillnerem stoi jednak mocne środowisko ludzi związanych z organizacja pozarządowymi i grupami modlitewnymi. To twardy elektorat, który może przynieść mu wyższy wynik od spodziewanego. Nawet jeśli nie będzie to znaczący procent wyborców, w wypadku drugiej tury, poparcie udzielone przez Gillnera może być na wagę zwycięstwa w wyborach.

Michał Szewczyk