„Siedzę w pokoju, nagle słyszę huk. Wychodzę, patrzę w dół i…” Co gliwiczanie wyrzucają z balkonów?

Po co wychodzić z workiem śmieci, skoro odpadki można wyrzucić przez okno lub z balkonu. Niech je zbiorą i umieszczą, gdzie trzeba, sprzątaczki. Do takiego wniosku doszli najwyraźniej niektórzy mieszkańcy bloków na osiedlu Wojska Polskiego.

 
Czego tu nie ma! Kości z kurczaka, który był akurat na obiad, resztki z talerzy, puszki z zepsutą zawartością – mielonką na przykład czy rybą, słoiki z nienadającymi się już do zjedzenia ogórkami lub innymi zaprawami, starym majonezem (te po upadku z dużej wysokości są porozbijane), zwiędłe warzywa, spleśniałe pomidory… i tak dalej, i tak dalej… Szczegółowo wymieniać nie trzeba – z wyższych pięter bloku przy ulicy Ordona na osiedlu Wojska Polskiego leci wszystko, co niedojedzone, przeterminowane i zepsute. Ląduje na trawniku i leży tam potem, gnije, aż przyjdą zatrudnione przez spółdzielnię sprzątaczki i klnąc pod nosem na mieszkańców oraz wyrażając opinię, że „ludzie to świnie”, posprzątają.

O śmieciach, które są zrzucane z balkonu/balkonów przy Ordona 9, poinformowała jedna z lokatorek. Mieszka na pierwszym piętrze jedenastokondygnacyjnego budynku.


– To żarcie leci z wyższych pięter. Podejrzewam, że ludziom nie chce się wychodzić ze śmieciami, więc idą na łatwiznę. Najłatwiej wyrzucić wszystko przez okno i czekać, aż inni posprzątają. Ponieważ mieszkam na dole, doskonale wiem, co ląduje na trawniku. Chce mi się wymiotować, gdy wychodzę na swój balkon – mówi pani Aneta. – Czasem widzę, że coś spada z góry, gdy odpoczywam na balkonie. Taka sytuacja trwa już kilka lat.

Kobieta nie wytrzymała, gdy pewnego dnia ktoś zrzucił z balkonu duży gabaryt.

– Siedzę w pokoju i nagle słyszę huk. Wychodzę, patrzę w dół i co widzę? Materac! Duży, dwuosobowy. Leżał tak pod balkonami ze trzy, cztery dni, aż go zabrano – kto sprzątnął, nie wiem.

Gliwiczanka, na dowód, wysłała do redakcji zdjęcie.

Pani Aneta od października zeszłego roku ma psa. Gdy zaczęła z nim spacerować po osiedlu i poznawać psiarzy, dowiedziała się, że podobny problem z lecącymi z wieżowców odpadkami mają też inni mieszkańcy. Tak jest chociażby przy ulicy Czwartaków.

– Wiem, teraz ktoś powie, że psa trzeba prowadzić na smyczy. Ale gdy mój był szczeniaczkiem to wiadomo, biegał bez niej i dorwał się do tego starego jedzenia z trawnika.

Pani Aneta rozmawiała też o problemie ze swoimi sąsiadami.

Mieszkańcy niższych pięter bloku przy Ordona nie mają pojęcia, kto robi śmietnik na trawniku.

Nikt nikogo dotąd nie zauważył, nie złapał na gorącym uczynku. Nie można więc zgłosić brudasa służbom czy administracji, by został przykładnie ukarany.

– Mieszkańców, którzy śmiecą, musi być w naszym bloku więcej, to niemożliwe, by robiła to jedna osoba – twierdzą pani Aneta i jej sąsiedzi. Współczują też sprzątaczkom, które te nieczystości muszą z trawników usuwać.

Niestety, dopóki nie będzie wiadomo, kto śmieci, i administracja, i policja, i straż miejska mają związane ręce.

Zgodnie z kodeksem wykroczeń, kto zanieczyszcza lub zaśmieca miejsca dostępne dla publiczności, a w szczególności drogę, ulicę, plac, ogród, trawnik lub zieleniec, podlega karze grzywny do 500 złotych albo karze nagany.

Zapytani o to, jak sprawę rozwiązać, policjanci i strażnicy miejscy odpowiadają:
zaśmiecanie to wykroczenie, za które należy się kara grzywny, ale musimy mieć winnego, świadków, którzy widzieli, kto śmieci. Jeśli świadków i winnego nie ma, trzeba od czynności odstąpić z powodu niewykrycia sprawcy.

Mieszkańcy bloku przy Ordona mogą więc sprawę zgłosić służbom. Jeśli jednak nie wiedzą, kto śmieci (a nie wiedzą), policjanci i strażnicy nic nie zrobią. Musieliby bowiem czatować pod blokiem (najlepiej w krzakach, by sprawca ich nie zauważył) i czekać, aż jakiś lokator zacznie wyrzucać z balkonu swoje odpadki.

Lokatorom pozostaje więc chyba zorganizowanie straży obywatelskiej, która będzie pełnić pod balkonami dyżury z aparatem fotograficznym w ręku…

Marysia Sławańska