Sukces prezydenta, kłopot urzędników. Co dalej z Gliwicami?

Osobisty sukces Zygmunta Frankiewicza stawia Gliwice w trudnej sytuacji. Prezydent od kilku miesięcy straszył PiS-em, a jednocześnie popchnął miasto w ramiona partii Jarosława Kaczyńskiego. To trochę tak jakby śmiertelnemu wrogowi wręczyć pistolet. A nuż nie wystrzeli i może sam go po jakimś czasie odda.

Mimo wyborczego zwycięstwa, w urzędzie nikt szampana w poniedziałek nie otwierał. Urzędnicy mają świadomość, że Frankiewicz zdecydował się na ryzykowny krok.

FRANKIEWICZ WCHODZI W POLITYKĘ. PO RAZ DRUGI

Prezydent przez ostatnie lata pozycjonował się na niezależnego samorządowca, recenzując działania rządu w Warszawie. Z polityką ponownie pożenił się na dobre w ubiegłym roku – niedługo przed wyborami samorządowymi. Związał się z Koalicją Obywatelską. A właściwie „dał się poprzeć” partii Schetyny, która rozpaczliwie szukała sukcesów wyborczych – Frankiewicz był ich gwarancją.

Dodatkowego poparcia prezydent nie potrzebował, ale z okazji skorzystał i koncertowo rozdał karty w wyborach do Rady Miasta. Za pięć dwunasta z list KO zniknęli krytykujący Frankiewicza radni. Wyrzucono też na wszelki wypadek przedstawicieli trzeciego sektora (aktywistów, społeczników). Koalicja przypłaciła to najgorszym wynikiem do Rady w historii, ugrupowanie prezydenta osiągnęło rezultat najlepszy.

Może to konsekwencja wcześniejszych ustaleń, a może prezydenta poniosła fantazja króla marionetek pociągającego za polityczne sznurki, ale po wyborach Frankiewicz-polityk tylko podkręcił tempo. Przybrał rolę rycerza w zbroi przyprószonej patyną wielokadencyjności. Stanął na szańcach samorządu i demokracji. Ale polityka odziera ze szlachetności i coraz częściej zamiast zbroi, Frankiewicz mimochodem zakładał znoszony strój politycznego aktywisty.

Orężem walki uczynił Gliwice, a zakładnikami mieszkańców. Wykorzystał m.in. problemy gliwickich szpitali do bieżącej polityki, wdając się w przepychanki z wojewodą śląskim (zorganizował nawet „protest mieszkańców” angażując przy tym aparat administracyjny łącznie z magistrackimi mediami). W ciągu roku świadomie wyzbył się budowanej od ponad dekady niezależności i wszedł w spór polityczny ze wszystkimi jego konsekwencjami.

NIE TAKI DIABEŁ STRASZNY JAK GO PREZYDENT MALOWAŁ?

– Kandyduję na prezydenta Gliwic bo jestem odpowiedzialny i nie chcę porzucać w tym momencie pracy, którą z dobrym efektem wykonywaliśmy, bo to mogłoby być groźne dla miasta – mówił jeszcze w 2018 roku.

– Działania PiS wobec samorządu są destrukcyjne. Jeżeli będzie się tak działo przez następne cztery lata, samorząd może być na tyle osłabiony, że zniknie w formie, w jakiej go znamy – komentował z kolei przed paroma tygodniami.

Pewnie dlatego decyzja o kandydowaniu do Senatu zaskoczyła nawet najbliższych współpracowników prezydenta.

Komisarz wejdzie do miasta przynajmniej na 90 dni, ale namaszczony przez prezydenta kandydat nie ma żadnej gwarancji zwycięstwa.

Co więcej bez magii frankiewiczowskiego nazwiska, szansa na zwycięstwo kogokolwiek spoza starego układu jest największa od co najmniej dekady gdy likwidowano tramwaje (inna sprawa, że nazwisk, które chciałyby gliwiczanom zaoferować nową propozycją na miasto jak na razie nie ma).

Rację mieli na ostatniej sesji radni Koalicji dla Gliwic – wejście komisarza przypada w okresie podejmowania ważnych dla miasta decyzji. Dopinany jest budżet na 2020 rok, trwa proces przygotowawczy budowy szpitala miejskiego i centrum przesiadkowego. Coraz więcej pytań w kontekście miejskich finansów rodzi Arena Gliwice, a oprócz zapowiadanych mniejszych dochodów z PIT, samorządy mogą wkrótce mierzyć się z ogólną recesją, której symptomy pojawiły się już za naszą zachodnią granicą.

Ale formułując swój apel i wierząc w „dobre obyczaje”, radni KdGZF zapomnieli, że komisarz nie wchodzi do Gliwic z tytułu wyjątkowych okoliczności.

Gospodarz miasta po prostu świadomie zrezygnował, by samemu stanąć w wyborcze szranki. Wszedł w politykę i ta polityka ma pełne prawo teraz zrobić to, na co jej prawo zezwala.

Panie i Panowie radni, dobrowolnie wskoczyliście do rozpolitykowanego wozu, którym woźnica pogalopował do przodu, by w idealnym dla niego momencie puścić lejce i z niego wyskoczyć. Wam pozostaje nadzieja, że na pokładzie pozostał ktoś kto to szaleństwo opanuje.

KTO PŁACZE ZA FRANKIEWICZEM?

Zygmunt Frankiewicz będzie się temu przypatrywać z Warszawy (niektórzy twierdzą, że nawet z fotela wicemarszałka). Dręczyć go może tylko jedno – czy jego wynik wyborczy to na pewno sukces? Gdy ogłaszał kandydaturę, spekulowano o wariancie rzeszowskim, gdzie mieszkańcy nie puścili swojego prezydenta do Senatu (Tadeusz Ferenc) celowo oddając głos na jego przeciwnika. W tych wyborach Wadim Tyszkiewicz, prezydent Nowej Soli zgromadził ledwie 51%.

61% Zygmunta Frankiewicza to słodko-gorzkie pożegnanie z Gliwicami. Z miasta został wypuszczony jednoznacznie. Zadziwiająco łatwo jak na 26 lat sprawowania prezydenckiego urzędu.

Michał Szewczyk