Tak maszerowano 1 maja nad Kłodnicą. „Piknik ze znajomymi”, „przykry obowiązek”

Szturmówki, baloniki i czerwone goździki. To pierwsze skojarzenia z PRL-owskimi pochodami z okazji Święta Pracy.

Nie inaczej było w Gliwicach, gdzie w szczytowym momencie, według ówczesnych źródeł, maszerowało nawet 150 tysięcy(!) mieszkańców.

Choć tradycja pochodów pierwszomajowych w Gliwicach sięga dwudziestolecia międzywojennego, gdy maszerowano w ramach solidarności z robotnikami czy, w latach 30-tych, dla propagandy nazistowskiej, to w świadomości wielu Polaków, przemarsze były wymysłem władzy ludowej.

Trasy gliwickich pochodów różniły się. W niektórych latach maszerowano z okolic dworca PKP ulicą Zwycięstwa.

Trybuna honorowa była wtedy pod urzędem miejskim, obok fontanny. Potem nieco zmodyfikowano przebieg pochodu, który „puszczono” dzisiejszą ulicą Wyszyńskiego aż do placu Piłsudskiego, gdzie tłum się rozchodził. Trybunę honorową zamontowano w pobliżu dawnego Empiku (dzisiejsze Biuro Obsługi Klienta w magistracie).

1-Screenshot_21

Pochód rozpoczynał się około godziny 9.00 rano i trwał do wczesnych godzin popołudniowych. Choć, oprócz wyznaczonych delegacji, oficjalnego nakazu nie było, to szli prawie wszyscy.

– Wielu ludzi szło dla świętego spokoju. Jak ktoś nie wziął udziału, to mogło to być potem wykorzystywane przeciwko niemu w pracy, np. przy okazji możliwości awansu. Pewien przymus więc istniał – tłumaczy Bogusław Tracz, historyk z katowickiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.

1-4f9fd639d98bc_gd

Maszerowała zatem młodzież, dzieci, delegacje z zakładów pracy, policji, wojska czy straży pożarnej. Lata świetności pochodów przypadły na latach 70-te. Na trybunie honorowej stali przedstawiciele lokalnych struktur partyjnych, którzy machali do uczestników pochodu. Jak dodaje Bogusław Tracz, czasem zapraszano delegatów z wojewódzkich struktur partyjnych lub gości specjalnych – np. radzieckiego konsula z Krakowa.

Po latach tradycja przemarszów oceniana jest różnie. Jedni twierdzą, że był to przykry obowiązek i element propagandy socjalistycznej. Z kolei dla drugich był to rodzaj festynu, okazji do spotkania ze znajomymi.

– W latach 60-tych i 70-tych należałem do Związku Młodzieży Socjalistycznej. Święto 1 Maja to dla mnie i moich znajomych była forma spotkania czy nawet pikniku. Byłem wtedy wiceprzewodniczącym koła ZMS w Gliwickich Zakładach Urządzeń Technicznych. Wyruszaliśmy z ulicy Robotniczej, dalej Jagiellońską i pod dworcem włączaliśmy się do głównego tłumu. Szliśmy najczęściej z żonami, więc potem w gronie znajomych spotykaliśmy się w „Trojaku” czy „Warszawiance” i urzędowaliśmy tam do późnych godzin – wspomina Zbigniew Grzyb, były radny Sojuszu Lewicy Demokratycznej.

Kolorowa i piknikowa atmosfera udzielała się wielu. Chętnie korzystano z niecodziennej, jak na ówczesne czasy, otoczki tego dnia.

1 maja w latach 70-tych bez większych problemów można było zaopatrzyć się w piwo, krupniok czy kiełbasę z grilla.

1-4f9fd79949801_gd

Zupełnie inaczej całą kolorową „tradycję” pochodów wspominał Aleksander Chłopek, były poseł na Sejm i działacz opozycyjny.
– Będąc nauczycielem musiałem, niestety, uczestniczyć w marszach pierwszomajowych. Maszerowaliśmy z ramienia oświaty. Traktowałem to jako bardzo przykry obowiązek, a festynowa atmosfera na pewno mi się nie udzielała. Każda szkoła, zwłaszcza średnia, musiała wystawić reprezentację nauczycieli i uczniów. Sam, z pewnym smutkiem, obserwowałem transmisje z warszawskich pochodów, gdzie maszerowali aktorzy (np. Gustaw Holoubek) czy pisarze, którzy byli dla nas autorytetami. Wszyscy oczywiście szeroko uśmiechnięci, energicznie machający do władzy ludowej. To był przykry i smutny przekaz.

Z biegiem lat spadło znaczenie pochodów pierwszomajowych. Pesymizm i szarość z początku lat 80-tych znacząco odbiły się na frekwencji. Przy dwóch okazjach zrezygnowano z przemarszów – w ich miejsce na dawnym Stadionie XX-lecia i na Placu Krakowskim urządzono wiece, które nie cieszyły się specjalną popularnością. Ostatni przemarsz z prawdziwego zdarzenia odbył się w 1988 roku.

– W pamięci zapadł mi jeden pochód, gdy w latach 80-tych byłem już dyrektorem Liceum nr 5, które było dość negatywnie nastawione do ówczesnego ustroju. Przez swoją działalność opozycyjną usunięto mnie z tej posady. Moi uczniowie, na znak solidarności, wzięli udział w przemarszu ubrani na czarno – dodaje Aleksander Chłopek.

archiwum 2015
Michał Pac Pomarnacki
Zdjęcia pochodzą ze zbiorów Muzeum w Gliwicach