Sośnicowice – Kieferst?dtel, Smolnica – Smolnitz. W siedmiu sołectwach wokół Gliwic wprowadzono dwujęzyczne nazwy miejscowości.
Od początku wywołały sporo emocji wśród mieszkańców. Głównie życzliwych, choć pojawiły się też głosy protestu.
Realizacja: Michał Szewczyk, Łukasz Gawin
Gmina Sośnicowice, to kilkusetletnia historia, 8 sołectw, około 8100 mieszkańców i ponad 115 km2 powierzchni. Od grudnia ubiegłego roku to także Kieferstädtel („kiefer”- sosna).
Język niemiecki rozbrzmiewał tu od wieków, a w nieodległej historii, w wielu gospodarstwach przenikał się z polszczyzną. Paradoksalnie, często wcale nie wyznaczał rzeczywistej tożsamości narodowej. Bywało, że w domu mówiono po polsku, ale identyfikowało się z niemieckością.
Ta wielokulturowa złożoność przetrwała do dziś.
W ostatnim spisie powszechnym, ponad 6% mieszkańców gminy zadeklarowało narodowość niemiecką.
To m.in. z ich inicjatywy w 2005 roku wystąpiono z propozycją nadania miejscowościom w gminie Sośnicowice podwójnego nazewnictwa – polskiego i niemieckiego. W konsultacjach społecznych w tej sprawie wzięło udział 30% mieszkańców. W większości poparli wniosek („na nie” była tylko Bargłówka i Tworóg Mały). Gdy wydawało się, że droga do przeforsowania pomysłu jest już otwarta, sprawa ucichła. Temat powrócił w 2012 roku. Pojawiającymi się co jakiś czas pytaniami mieszkańców zainteresował się nowy burmistrz gminy – Marcin Stronczek. Sprawa trafiła do Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji, gdzie inicjatywa została zaakceptowana. Ministerstwo pokryło także koszt instalacji tablic.
Wprowadzenie dwujęzycznych nazw reguluje kilka aktów prawnych.
Najbardziej doniosłą (poza konstytucją) w tej materii jest ustawa o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym. Podwójne nazewnictwo może być stosowane jedynie w ustawowo uznanych językach mniejszości. Dodatkowe nazwy nie mogą być umieszczane samodzielnie, ani też nawiązywać do nazw z okresu 1933-1945 r.
W Polsce z takiej możliwości skorzystało już 1068 miejscowości (najwięcej w języku kaszubskim i niemieckim).
– Dwujęzyczność w przestrzeni publicznej w Europie nie jest niczym nowym, istnieje właściwie odkąd ludzie potrafią pisać – mówi Dawid Smolorz, dziennikarz, pasjonat historii Górnego Śląska.
W swoich zbiorach fotograficznych dokumentuje przykłady dwujęzyczności wielu europejskich pograniczy. Zgromadził zdjęcia m.in. z Litwy, Zaolzia, Rumunii i Węgier. Zdarza się – jak np. w rumuńskiej Sighisoarze – nazewnictwo trzyjęzyczne (prócz rumuńskiego, na tablicach widnieje też niemiecki i węgierski).
W świadomości polskiej opinii publicznej takie rozwiązania kojarzą się głównie z nagłaśnianym przez media sporem o dwujęzyczne nazewnictwo pogranicza polsko-litewskiego (nie ma nazw miejscowych, ale podwójnie opisane są niektóre szkoły i urzędy). Takie nazwy tutaj to często raczej oręż walki z politycznym przeciwnikiem, stempel pieczętujący prawo do obecności każdej ze stron na tych ziemiach. O poszanowaniu tradycji i racji drugiego wspomina się – choć nie zawsze – jedynie w okazjonalnych mowach dyplomatycznych. Czy w okolicach Gliwic nie będzie podobnie?
– To jest dla Gliwic duży test tolerancji. Chyba żyjąc tutaj zapomnieliśmy, że jest jakieś życie poza Gliwicami. Trochę zapomniano, że nie wszyscy Niemcy zostali wysiedleni czy wyjechali w latach powojennych, a przecież mniejszość niemiecka jest ciągle teraźniejszością, a nie tylko historią tych ziem – mówi Dawid Smolorz.
Podwójne nazewnictwo pojawiło się w 7 sołectwach (Kozłów ? Kozlow, Łany Wielkie ? Lona Lany, Rachowice ? Rachowitz, Sierakowice ? Schierakowitz, Sośnicowice ? Kieferstädtel, Smolnica ? Smolnitz oraz Trachy ? Althammer). Jak podkreśla burmistrz Sośnicowic, reakcje mieszkańców do tej pory były życzliwe. Poza dwiema.
– To protest historyka zamieszkałego w Gliwicach – mówi Marcin Stronczek, burmistrz Sośnicowic.
W piśmie pojawiły się zarzuty o sprzyjanie germanizacji polskich ziem i nawiązania do czasów II wojny światowej.
– Historia ma swoje znaczenie, nie zmienimy jej. Chcemy być Europejczykami, jesteśmy w Unii, są określone zapisy w prawie europejskim i przepisach polskich. Nie rozumiem więc takiego zacietrzewienia. Po prostu tu zadecydowała demokracja i nie powinno to nikogo denerwować – tłumaczy burmistrz gminy.
– Ciągle w naszym kraju mamy do czynienia z resentymentami antyniemieckimi. To wynika z historii, z poczucia obecności dużego sąsiada, który kiedyś był zagrożeniem i który dzisiaj potencjalnie też w jakimś sensie może tak być postrzegany – dodaje Dawid Smolorz.
Tablice pojawiły się na drogach gminnych i powiatowych. W lutym powinny znaleźć się także na traktach wojewódzkich. Będą „gdzieś pomiędzy”. Trochę jako folklorystyczna ciekawostka, trochę jak pomniki pamięci. W imię tradycji i splecionych losów polsko-niemieckiej historii.
Michał Szewczyk