W Gliwicach trwa True Tone Festival, którego hasłem jest „Szczerości szukamy w muzyce”. Zaproszeni zostali muzycy, którzy inspiracji szukają w jazzie, ale odważnie łączą go z innymi gatunkami, jak rock, elektronika, hip hop, muzyka filmowa, ambient, minimalizm, muzyka świata, muzyka współczesna. Podczas pierwszych trzech dni festiwalu w Ruinach Teatru Victoria wystąpili: Wojtek Mazolewski Quintet, Akusmi, Maxime Denuc, William’s Things i Bastarda. Przed nami jeszcze trzy dni i w sumie aż sześć koncertów. W Scenie Bojków wystąpią: 30 maja – Hoshii i Jazpospolita, 31 maja – Siema Ziemia i Zima Stulecia i 1 czerwca – Ninja Episkopat i Błoto.
BILETY (link)
Podsumowanie pierwszych trzech festiwalowych dni autorstwa Łukasza Kwaśniewskiego, zastępcy dyrektora Centrum Kultury Victoria w Gliwicach i pomysłodawcy festiwalu:
Pierwszy dzień festiwalu otworzył kwintet Wojtka Mazolewskiego. Zespół już po próbie dźwięku był oczarowany Ruinami Teatru Victoria oraz fantastyczną akustyką tego miejsca. Co dało prognozę rewelacyjnego koncertu, który rozpoczął się jak na klasyczny spiritual jazz przystało: kalibma, dzwonki, dzwoneczki i delikatny fortepian naśladujący harfę. Duchowa aura rozlała się po wypełnionej po brzegi widowni. Wojtek zbudował fantastyczną dramaturgię całego spektaklu, bo to nie był tylko koncert. Solo na bębnach młodziutkiego Tymka Papiora zabrzmiało lepiej niż te Andrew Neimenna w filmie Whiplash. Saksofon Piotra Chęckiego i trąbka Oscara Toroka grających razem czy osobno brzmiały doskonale, Kateryna Ziabliuk w zastępstwie na fortepianie grała pięknie, choć bardzo delikatnie, nie zabrakło także mocnych momentów, jak np. „Punk-T Gdańsk”. Mieliśmy wyjątkową okazję usłyszeć kilka nowych utworów, które zabrzmiały w przestrzeni publicznej po raz pierwszy. Podsumowując. Fantastyczny koncert. Fantastyczny wieczór.
Drugiego dnia w Ruinach Teatru scena znalazła się na środku widowni, natomiast dźwięk i publiczność otaczała ją z czterech stron. Niesamowity efekt wizualny i słuchowy. Wystąpili dwaj francuscy artyści grających muzykę współczesną. Akusmi oraz Maxime Denuc. Pierwszy utwór Akusmi nawiązał do koncertu Wojtka Mazolewskiego, ale z każdą kolejną minutą muzyka zaczęła rozpędzać się jak elektryczny pociąg. Artysta zamieniał gitarę z saksofonem, dogrywał perkusjonalia, używał syntezatorów, komputera, smyczka, nakładał warstwę na warstwę za pomocą loopera. Nie da się uniknąć porównania do największych minimalistów amerykańskich, jak Steve Reich i Terry Riley, a muzykę tę można zapisać za pomocą kropek i kresek na papierze milimetrowym.
Drugim koncertem tego dnia był występ solowy Maxime Denuc, który swój ostatni album Nachthorn odegrał w całości w formie djskiego seta, dodatkowo filtrując stworzony przez siebie utwór. Poczuliśmy się jak w berlińskim klubie Berghain. Rave i dub techno, ale także mnóstwo ambientu i baroku zostało wygranych za pomocą komputera lecz za syntezator posłużyły kościelne organy piszczałkowe. To było zupełnie coś nowego. Wrażenie nie do opisania słowami. Po prostu WOW.
Trzeci dzień poświęcony był muzyce kameralnej i instrumentom akustycznym. Pierwszy występ, czyli William’s Things, korespondował z dniem poprzednim, gdyż na scenie pojawiły się małe roboty. Stały się one bardzo ciekawą atrakcją całego występu. Wszystko to zostało wymyślone i zaaranżowane przez Michała Górczyńskiego, który tego dnia występował w obu zespołach, ale o tym za chwilę. Wiodącym instrumentem niedzielnego wieczoru stał się kontrabasowy klarnet, który brzmi zjawiskowo i potężnie. Kto miał kiedykolwiek okazję usłyszeć go na żywo, wie o czym mówimy/piszemy. Historie o robotach oraz wiersze Kyle Dargana i Vincenta van Mechelena wyśpiewane przez angielskiego Polaka Sean Palmera były jak w teatrze groteski. Rozmaitość barw jego głosu i nieskończone możliwości wokalne wprawiały w osłupienie. Widownia zamarła i w skupieniu czekała na dalsze losy robotów.
Drugim zespołem, w którym zagrał Michał Górczyński, była Bastarda. Muzycy przyjechali do nas ze świeżutkim materiałem na 10. album „XB”, w którym opracowali w swoich aranżacjach i swoim oryginalnym stylu utwory filmowe polskich kompozytorów XX wieku. „Dziecko Rosmery”, „Taniec Eleny”, „Deszcze niespokojne” brzmiały świeżo i urzekająco. Ktoś musiał opowiedzieć to na nowo, a dokonać mogli tego tylko oni. Paweł Szamburski, założyciel grupy jest czarodziejem klarnetu altowego, ale także czarodziejem narracyjnym, który co utwór wprowadzał nas w historię kolejnego filmu i kolejnego soundtracku, bawiąc się z widownią w swego rodzaj quiz, który rozluźnił atmosferę i muzyka, która – nie należy do łatwej w odbiorze – oklaskiwana była chyba najgłośniej podczas pierwszego weekendu trzeciej edycji True Tone.
DRUGI WEEKEND FESTIWALU (kup bilet)
video: Michał Buksa
(ckv)