Żółte przyciski zmorą pieszych? W Gliwicach jest ich 540, kosztowały blisko pół miliona

Miały usprawniać ruch i poprawiać bezpieczeństwo, ale z upływem lat znalazły wielu przeciwników. Krytykowane są za uprzedmiotawianie pieszych, a w ich działaniu niektórzy dopatrzyli się nawet… łamania konstytucji.

Żółte przyciski na przejściach dla pieszych, bo o nich mowa, w Gliwicach mają się dobrze. Na ponad 60 skrzyżowaniach jest ich bagatela 540.

BYĆ PIESZYM W GLIWICACH. I NIE ZWARIOWAĆ

Jeśli rzeczywiście żółte przyciski dyskryminują pieszych to w mieście mają mocnego sojusznika – system detekcji ruchu, tzw. „inteligentną sygnalizację świetlną”. To projekt, którym miasto lubi się chwalić i za który otrzymało kilka nagród m.in. tytuł „Ambasadora innowacyjności”. Wielomilionowa inwestycja chwalona jest za zwiększenie przepustowości na kluczowych odcinkach dróg i skrócenie czasu przejazdu samochodów. Zapomina się, że na marginesie (a właściwie chodniku) tego sukcesu stoi gliwiczanin, który postanowił wybrać się w miasto siłą własnych nóg.

Bo to właśnie system detekcji w imię przepustowości przytrzymuje go na każdym skrzyżowaniu o kilkanaście bądź kilkadziesiąt sekund dłużej. Teoretycznie system może skracać dla niego czas oczekiwania na zielone światło, w praktyce pieszy w łańcuchu komunikacyjnym zajmuje miejsce na samym jego końcu.

Kiedy czas przejazdu autem zostaje skrócony, gliwicki pieszy przechodzi prawdziwą lekcję cierpliwości.

A kiedy – zdawałoby się – egzamin z „oczekiwania na zielone” został zdany, pojawia się języczek u wagi – żółty przycisk, bez którego włączenia, pieszy przez przejście nie przejdzie.

ŻÓŁTE PRZYCISKI NIE PRZYSPIESZAJĄ A JEDYNIE WARUNKUJĄ „ZIELONE”

Naciśnięcie żółtego przycisku na przejściu przyspiesza zapalenie zielonego światła – to mit! „Przyciski dla pieszych warunkują włączenie zielonego światła dla pieszego” – informuje nas Zarząd Dróg Miejskich w Gliwicach. Bez naciśnięcia przycisku pieszemu nie zapali się zielone światło. Tak skonstruowane są skrzyżowania w Gliwicach, ale też w wielu miastach w Polsce. Przyjmując fachową terminologię, system działa w sposób „acykliczny” i „akomodacyjny”. Gdyby tak nie było, „zielone” włączałoby się bez względu na to czy są piesi na przejściu czy nie.

Założenia brzmią racjonalnie, ale w połączeniu z gliwickim systemem detekcji tworzą pieszą gehennę. Szukając przykładu wzięliśmy do obserwacji dwa skrzyżowania o dużym ruchu, znajdujące się w pobliżu siedziby ZDM: Andersa-Styczyńskiego i Kościuszki-Daszyńskiego. Na każdym z nich powtarzał się podobny schemat – pieszy po podejściu do przejścia i naciśnięciu przycisku często nie otrzymywał zielonego światła mimo zmiany cyklu dla samochodów. Usterka? Bynajmniej.

– Programy wszystkich sygnalizacji świetlnych zostały zaktualizowane. Obecnie sygnał zielony dla pieszych może zostać „przyznany” tylko na początku określonej fazy – wyjaśnia Jadwiga Stiborska, rzecznik prasowy ZDM.

W praktyce takie rozwiązanie sprawia, że pieszy musi czekać na zielone przez dwie zmiany cyklu.

Nic dziwnego, że wśród mniej cierpliwych zdarza się przechodzenie na czerwonym (klasyczny przykład to wysepka z sygnalizacją świetlną u zbiegu ul. Wyszyńskiego i Dworcowej). Drogowcy widzą jednak w tej metodzie uzasadnienie dla bezpieczeństwa.

– Część pieszych widząc światło zielone wchodzi na przejście bez upewniania się, że nic im nie zagraża, a niektórzy piesi wręcz wbiegają na przejście. Dlatego, bezpieczniej jest skumulować grupę pieszych i przepuścić grupę w „węższym” okienku czasowym – mówią drogowcy.

I tak na Andersa-Kościuszki pieszy ma do dyspozycji czas zredukowany do minimum, choć zgodny z ministerialnym rozporządzeniem. Według tych przepisów najniższa prędkość pieszego to 1,4 sekundy na metr. Jak to wygląda w praktyce? Zdrowy człowiek zdąży. Ale np. z małym dzieckiem nie sposób zmieścić się w wyznaczonych widełkach czasowych. Przejście i tak kończy się przy zapalonym czerwonym, choć auta jadące równolegle jeszcze długo mają zielone światło.

WIĘCEJ INNOWACYJNOŚCI – ALE TAKŻE DLA PIESZYCH

Żółte przyciski trafiły na cenzurowane w wielu miastach Polski, bo to problem nie tylko gliwicki.

– Sam fakt, że pieszy musi grzecznie “poprosić” o przejście przez ulicę, nacisnąć guzik i odczekać na pozwolenie, czyni go na poznańskiej ulicy uczestnikiem ruchu drugiej kategorii – pisał na łamach “Gazety Wyborczej” Michał Beim z Instytutu Sobieskiego, prawicowego think-tanku zajmującego się m.in. transportem publicznym.

W Warszawie Stowarzyszenie Zielone Mazowsze już w 2014 roku podjęło próbę walki z przyciskami literą prawa – szukając wsparcia w Konstytucji. Podnoszono wówczas łamanie zasady niedyskryminacji w życiu społecznym oraz wsparcia dla osób niepełnosprawnych. I choć sama inicjatywa sukcesu nie osiągnęła, w stolicy problem zaistniał, a Warszawa przystąpiła w tym roku do montażu czujników detekcji, które tak jak samochody, wychwycą pieszych i zapalą zielone światło.

Co ciekawe również w Gliwicach szuka się innego rozwiązania.

– W ubiegłym roku przeprowadzono testy automatycznej detekcji pieszych na skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną z wykorzystaniem kamery termowizyjnej. Obecnie prowadzone są testy z wykorzystaniem radarowego detektora pieszych i rowerzystów – mówi Jadwiga Stiborska.

Data wprowadzenia nowinek na razie nie jest znana. Nie jest pewne też czy w ogóle takie czujniki zostaną zainstalowane. Przeszkodą mogą być wysokie koszty. W przypadku żółtych przycisków w Gliwicach koszt jednego wraz z montażem wyniósł ok. 900 złotych. Łącznie wydano więc na ten cel blisko pół miliona złotych. Wydatki na kolejne czujniki w dobie zapowiadanych przez prezydenta Frankiewicza cięć w budżecie na remonty chodników i dróg wydają się więc potrzebą niższego rzędu.

A warto by w mieście, które szuka rozwiązań „smart”, innowacyjność łączyła się ze zrównoważonym rozwojem, a z nowinek technologicznych korzystali wszyscy mieszkańcy.

Michał Szewczyk